Nigdy
nie martwił się bezczynnością do tego stopnia, że nie mógł usiedzieć na
miejscu, a jak na razie nic się nie działo. Pozostało czekać.
Walnął pięścią w ścianę. Nie mógł dłużej wytrzymać, musiał
coś ze sobą zrobić.
Tak!
To może być to! Wyciągnął z kieszeni karteczkę, na której tego wieczoru
zapisał liczby. Część z nich była oczywista, ale…
08.01 – Hyūga H. 30/31 – 27.01-17.05 – B RhD+
Wiedział, że to tajemnica, którą był w stanie odkryć. Trzeba
było tylko znaleźć odpowiednie księgi. Ruszył w stronę domowej biblioteki rodu
Hyūga. Szedł po cichu przez korytarze, nie powinien nikogo budzić. Dotarł do
ogromnych, zdobionych drzwi. Pchnął je cicho, a jego oczom ukazało się wielkie
pomieszczenie. Wysokie do samego sufitu regały wydawały się mieścić tysiące
zakurzonych woluminów. Światło księżyca padające przez podłużne okna na jeden,
jedyny stolik wydawało się już wybrać Nejiemu miejsce, gdzie spokojnie spędzi
resztę nocy. Podniósł niewielki świecznik, na którym widniał symbol jego klanu.
Gdzieś po prawej był ten dział z dokumentami, dziennikami oraz albumami
rodzinnymi. Na szczęście Hyūga posiadali cały regał pamiątkowych tworów, kronik
i tym podobnych, dlatego Neji nie musiał martwić się o brak pracy. Wziął kilka
pierwszych z brzegu ksiąg o pokoleniu jego wuja, po czym skierował się do
stolika. Usiadł na podłodze i zaczął wertować w nikłym świetle świecy opasłe,
niektóre już pożółkłe tomy, poszukując choćby wzmianki o Hiashim i mając
nadzieję trafić na datę znalezioną w dokumentach Konohy.
Ziewnął i przeciągnął się. Potarł twarz dłońmi.
Na karteczce, którą wziął ze sobą, widniało nazwisko i
pierwsza litera imienia. Musiało chodzić o jego wuja, ewentualnie ojca,
urodzili się ósmego stycznia. Na samym końcu była chyba grupa krwi, lecz co
mogła oznaczać druga data i trzydzieści łamane na trzydzieści jeden?
Gdy się obudził, podnosząc głowę z otwartej gdzieś w połowie
kroniki, spojrzał przez okno, widząc wschód słońca. Nie zostawi tak tej sprawy,
nie ma mowy. Coś było nie tak...
Odłożył
woluminy na miejsce, a karteczkę zabrał ze sobą. Poczuł ssanie w żołądku, czas
najwyższy coś zjeść.
– Cześć, Hanabi – przywitał się, wchodząc do kuchni i widząc
młodszą kuzynkę, która właśnie wychodziła z butelką wody. – Spieszysz się?
– Trochę. Idę do szpitala zobaczyć, co się dzieje z Hinatą.
Ojciec wczoraj powiedział, że jej stan się pogorszył. Miałam ci to przekazać,
ale nigdzie nie mogłam cię znaleźć – odparła smutnym głosem.
Neji widział ból w jej oczach. Współczuł jej – wiedział, co
czuła.
– Wiesz co? Pójdę z tobą. Poczekasz na mnie, aż coś zjem? –
Posłał jej pokrzepiający uśmiech.
Hanabi tylko kiwnęła głową i oboje weszli do kuchni. Nastawił
wodę na herbatę.
Od samego rana wielu medyków pracowało. Wioska Piasku
przysłała potrzebną listę zapieczętowaną silną techniką. W całej Wiosce Liścia
były tylko cztery osoby, które mogłyby otworzyć ten list i przeczytać go, jeśli
znałyby hasło – Tsunade i starszyzna Konohy. Jednak łamanie szyfru zajęłoby
nawet specjalistom koło dwóch dni, więc Shizune wiedziała, że tylko Tsunade
była w stanie w tym momencie pomóc, bo jedynie ona znała kod.
Shizune biegła długim korytarzem wprost do biura Piątej,
trzymając w dłoni wiadomość. Wpadła do gabinetu, w ostatniej chwili
przytrzymując się framugi drzwi, żeby się nie przewrócić. Yamato spisał się
idealnie – na pierwszy rzut oka nie było prawie żadnych znaków po wczorajszym
wydarzeniu.
Shizune zakręciło się w głowie. Wstała już o piątej i zdążyła
w większości opracować odtrutkę. Niestety, okazało się, że mogło zabraknąć
jednego składnika. Pokręciła głową, jakby próbując odgonić od siebie złe myśli,
po czym ruszyła powoli w stronę biurka, mijając po drodze… przeklętego Kakashiego.
Opierał się o parapet i spoglądał przez okno. Nie patrzyła, bardzo nie chciała
patrzeć.
– Już mam, pani Tsunade – powiedziała lekko zachrypniętym
głosem. – Opracowałam tę część, o którą prosiłaś. Mogę coś jeszcze zrobić?
– Dziękuję. Znajdź mi natychmiast książkę, którą przyniósł
wczoraj Inoichi, to ta o wykorzystywaniu roślin do pokonywania blokad
psychicznych w mózgu. Będzie mi potrzebna.
Kobieta posłusznie podeszła do regału stojącego przy
drzwiach, który jeszcze wczoraj wieczorem leżał na podłodze, i zaczęła
przeglądać tytuły, zmuszając się, żeby nie odwrócić głowy. Kątem oka
dostrzegła, jak Tsunade pochyliła się nad dwoma arkuszami, następnie użyła
techniki odpieczętowania.
– Tak, miałam rację. Trzeba wymienić katsurę. Nie wszystkie
wyniki się pokrywają. Gdy zastąpimy ten składnik, powinno być dobrze... –
mruczała pod nosem Piąta.
W tym momencie do gabinetu wleciał mały, biały gołąb, który
upuścił karteczkę na biurko, zatoczył kółko po pomieszczeniu i odfrunął. Hokage
przeczytała wiadomość. Ściągnęła brwi.
– To od Sakury – powiedziała, rzucając wzrokiem na Shizune,
która właśnie ziewnęła.
Gdy Haruno powróciła w nocy z misji, prawie od razu
przystąpiła do pomocy w laboratorium. Od rana pracowała z Shizune przy składzie
odtrutki. Z badań wynikło, że zostało jedynie koło dwudziestu godzin, aby
uratować Hinatę.
– Nie jest dobrze. Mamy kolejnych rannych. Dwóch mężczyzn,
napadniętych w trakcie misji, prawdopodobnie otruci tym samym. Musimy działać
szybko. Kakashi! Masz natychmiast wyruszyć i odnaleźć kwiaty simotuke. Rosną w
okolicach Doliny Wiecznego Krzyku. Rysunek znajdziesz w książce, której szuka
Shizune. Najpóźniej za dziesięć godzin mam cię widzieć z powrotem!
– Właśnie znalazłam – odparła młodsza kobieta, odwróciła się
przodem do Hokage i wyrwała potrzebną stronę z opasłego woluminu.
Mężczyzna, który nie odezwał się jeszcze ani jednym słowem,
skinął głową. Skierował się do wyjścia. Zatrzymał się przy Shizune i, nie
patrząc na nią, wziął kartkę z jej ręki.
– Musimy koniecznie pogadać – odparł tak spokojnym, cichym
głosem, że dziewczynę przeszły ciarki. Przełknęła głośno ślinę.
Kakashi, wciąż wpatrując się przed siebie, podszedł do drzwi
i opuścił gabinet.
– Shizune! Znajdź te składniki i zanieś do sali
laboratoryjnej, gdzie przygotujemy odtrutkę. Nie ma chwili do stracenia.
Usiadła na krześle, odetchnęła głęboko. Już niedługo wyśpi
się za wszystkie czasy. I pójdzie na jakiś makaron – obowiązkowo! Dosyć
jedzenia na szybko tego, co w biegu wpadnie w ręce. I jeszcze Kakashi! Jak mógł
powiedzieć akurat dzisiaj, że muszą porozmawiać? Ten to potrafił wybrać moment…
Drzwi otworzyły się, uderzając w ścianę. Nikt nie musiał się
odwracać, żeby sprawdzić kto to.
– Shizune! Czy mamy wszystko? – zapytała Tsunade.
– Brakuje simotuke, a także… – Zerknęła na notatki,
zawieszając głos. – ...skończył się zapas czarnego dyptamu.
– Ciężko go dostać, a nie mamy czasu... Żaden z mieszkańców
raczej nie będzie go miał, chyba że... – Kobieta zamyśliła się. – Sprowadź mi
tu jak najszybciej Nejiego i Kibę. Ach, chyba przyda się też Naruto.
Nie wiedział, co stanie się z Hinatą i jak zareaguje Hanabi,
jeśli stan jej siostry się pogorszył. Z jednej strony chciał być teraz przy młodszej kuzynce
i ją wspierać – wiedział, jak to jest, gdy cierpi się w samotności. Z drugiej
jednak wolał uniknąć wizyty, aby mała nie widziała czegoś, co na długo zapadnie
jej w pamięci. W sumie Hanabi i tak dużo w życiu widziała. Może te odwiedziny
dodadzą jej sił?
– Neji! – Usłyszał krzyk dochodzący z prawej strony. Spojrzał
w tym kierunku i zauważył biegnącego Shikamaru oraz podążającego za nim Kibę.
– Czego chcecie? – zapytał ponurym głosem. Nie był teraz w
nastroju.
– Idziecie do szpitala? – zapytał Nara, a Hyūga jedynie
kiwnął głową. – To dobrze się składa. Podobno Tsunade chce cię widzieć.
– Mnie? Przecież sama mówiła, że nie ma czasu na rozmowy. –
Chwycił Hanabi za ramię.
– Podobno chodzi o składnik odtrutki – rzekł Kiba, a Neji
spojrzał na niego przenikliwie.
Spojrzała najpierw na rozczochranego Naruto, którego
próbowała dogonić. Wydawało się, jakby został dopiero co ściągnięty bez
uprzedzenia z łóżka, a mimo to nie mógł ustać w miejscu. Koszulkę włożył tył na
przód, do tego jedną nogawkę spodni miał podwiniętą wyżej niż drugą. W ręku
trzymał nadgryzioną kanapkę.
Przeniosła wzrok na pozostałą trójkę młodych mężczyzn.
– Kiba, Shikamaru, jak dobrze, że znaleźliście Nejiego! –
Podeszła do biurka i zaczęła przeglądać dokumenty w poszukiwaniu mapy.
– Nie ma czasu na gadanie, macie misję, od której zależy
życie waszej koleżanki. Pytania na końcu. – Tsunade zmroziła wzrokiem Naruto,
który już podniósł rękę. – Potrzebujemy czarnego dyptamu, aby przygotować
odpowiedni lek. Niestety, ciężko go dostać, a zostało mniej niż dwadzieścia
godzin. Oczywiście samo tworzenie go zajmie z godzinę, więc powinniście się
uwinąć szybciej. Pamiętajcie, że życie Hinaty wisi na włosku, a poza nią dwóch
innych ninja też zostało dziś otrutych. Neji, kilka godzin drogi stąd mieszka
twój daleki krewny, pan Tetsu. Myślę, że to tam najbliżej znajdziecie czarny
dyptam. Dlatego właśnie chcę cię przydzielić. Spróbuj przekonać tego starca,
aby nam pomógł. Niestety, ale to nadziany skąpiec, więc raczej go nie
przekupisz, a rośliny prędko nie da. Naturo – skierowała na niego wzrok – jeśli
dobrze pamiętam, byłeś kiedyś u niego na misji, po której bardzo cię chwalił i
był wdzięczny za pomoc. Pomożesz Nejiemu, jest kapitanem. Shikamaru...
Chłopak podniósł głowę, trzymając wciąż brodę na palcach,
jakby otrząsnął się z zamyślenia. Spojrzał na Hokage.
– ...wiesz, jak wygląda i pachnie dyptam. Dopilnujesz,
żebyście nie zostali oszukani. Kiba, razem z Akamaru pójdziecie jako wsparcie.
Przy okazji – odwróciła się na prawo – Shizune, ciebie proszę o zajęcie się Hanabi,
najlepiej odprowadź ją do domu i powiedz, że wizyta u jej siostry jest na
chwilę obecną niemożliwa. Dziewczynka czeka na korytarzu. Następnie przekaż
panu Hiashiemu tę wiadomość. – Tsunade podała jej zwój pergaminu
przypieczętowany przez nią samą.
– Oczywiście.
– Co chciałeś, Naruto? – zapytała Hokage do Uzumakiego, wciąż
trzymającego rękę w górze.
– Dostaniemy prowiant na drogę? Burczy mi w brzuchu, a trzeba
natychmiast wyruszać! Słyszycie? – Chłopak złapał się w miejscu, gdzie miał
żołądek.
Tsunade zakryła twarz dłonią i westchnęła.
– Idźcie już.
– Ale przecież...
– Wynocha! Macie wrócić najpóźniej punkt druga, zrozumiano?!
Shikamaru wyrwał w błyskawicznym tempie mapę z rąk Shizune i
razem z resztą chłopaków czym prędzej opuścił gabinet.
Kakashi doskonale pamiętał legendę, którą opowiedział mu jego
mistrz, Minato. Stojąc na przełęczy niewielkiego wzniesienia, spoglądał w dół
na teren rozcięty głęboką doliną rzeczną. Ciek już dawno wysechł, pozostawiając
po sobie spękane połacie rozoranej przez wodę ziemi. Wysokie skarpy wokół
doliny były porośnięte przez suche, zżółknięte trawy. Sprawiało to wrażenie
półpustyni.
Kakashi ruszył zboczem w dół. Piasek dostawał mu się do
butów, lecz on tylko westchnął. Po paru minutach był już cały w pyle.
Zatrzymał się na dnie Doliny Wiecznego Krzyku i rozejrzał.
Było wypełnione skałami i głazami różnej wielkości – od tych małych, średnicy
kilku centymetrów aż po takie, które kilkukrotnie przerastały Kakashiego.
Gdzieniegdzie rosły krzewy i trawiaste rośliny, lecz dużą powierzchnię
przepełniały splątane, cierniste pnącza. Nigdy wcześniej tu nie był, patrzył
więc zaskoczony różnicą warunków na górze, na stoku i na dnie – choć to
niewielka odległość, nawet roślinność była diametralnie inna.
– No pięknie… – wyszeptał.
– Eknie eknie knie nie nie nie…
Piskliwy głos wydawał się cichnąć, ale nie znikał. Stopniowo
przechodził w bas, by za chwilę znów stać się wysoki. Rety, trzeba było się nie
odzywać! Przecież Minato kilka razy wspominał o jednej ze swoich niebezpieczniejszych
samotnych wypraw – do tej właśnie doliny. Zdeformowane echo głosu Kakashiego
odbijać się będzie w okolicy przez wiele godzin... Co dziwniejsze, podobno
działało to wyłącznie na ludzkie głosy, więc odgłos kroków, łamanej gałęzi czy
też zabijanego przez drapieżnika zwierzęcia zanikał bez śladu w głuchej ciszy.
Paskudnej, irytującej ciszy.
– Nie, nie, nie…
To by było na tyle, jeśli chodzi o ciszę.
Niewiele osób zapuszczało się do tego miejsca, bo niewielu
wracało z niego żywych. To za sprawą śmiertelniczki i jej trującego pyłku, który
po wciągnięciu dużej ilości zabijał. Kakashi wolał nie stać się ofiarą, tylko
halucynacje były mu potrzebne do szczęścia... i śmierć w strasznych
męczarniach, potwornie krzycząc. Dobrze, że wziął ze sobą maseczkę. Gdyby
chociaż mógł używać technik, ale nie! Ta przeklęta dolina miała to do siebie,
że czarka szalała. A ludzie mówili, że to magia.
Oby tylko mógł wspomagać się choć małą ilością czakry,
inaczej będzie ciężko...
Szukał wzrokiem miejsca, gdzie najłatwiej byłoby mu przedrzeć
się dalej, lecz pnącza okręcone wokół skał oraz wyściełające ziemię wcale nie
ułatwiały zadania. No cóż, będzie musiał spróbować z tą czakrą. Skoncentrował
się.
Wyskoczył.
Odbił się od skały, przeskoczył na drugą, hop, trzecia,
czwarta. Prawie! Uniknął cierni. Zachwiał się, gdy fragment skały odpadł pod
jego stopą. Odbił się, źle! Czakra zablokowana. Plecak zsunął się z ramion i
zniknął w gąszczu. Złapał palcami za krawędź stromego głazu. Spojrzał w dół –
parę metrów. Gęstwina ostrych kolców. Jeden konar. Dłoń zaczęła mu się pocić.
Przymknął na moment oczy.
Puścił.
Ona nigdy...
Przyciągnął nogi do siebie, zadziałało! Odbił się od konara,
tuż nad plątaniną. Wylądował na szczycie jednego z głazów. Paręnaście metrów
przed nim krajobraz zdawał się zmieniać. Kakashi zauważył bujną roślinność,
wysokie drzewa o grubych pniach i kolorowych kwiatach. Skoczył, odbił się od
następnej skały.
Kurwa!
Zahaczył o pnącze. Kolce rozorały mu policzek. Piecznie i
gorąco na skórze sprawiły, że się skrzywił. Nie, raczej nie była to głęboka
rana, czuł spływającą jedną kroplę. Drugą. Salto, ostatnie odbicie rękami.
Wylądował na kolanach na piasku blisko gęstych zarośli. Złapał wierzchem dłoni
za policzek, który piekł coraz bardziej. Oby tylko nie było to zatrucie. Miał
serdecznie dosyć trucizn na kilka następnych tygodni.
– Nie, nie, nie, nie...
Ruszył przed siebie, próbując znaleźć wejście w gąszcz.
Przecisnął się między grubym pniem a gęstymi gałęziami jakiegoś krzaka i ruszył
krętymi, deptanymi przez samego siebie ścieżkami. Skręcał to w lewo, to w
prawo. Wszystko wyglądało tak samo! Czy nie mijał już tego drzewa ze złamaną
gałęzią? Potrząsnął głową. Zmoczył wodą kawałek rękawa – ledwo otworzył butelkę
drżącymi dłońmi – i przecierał nim ranę. Dobrze, że wodę przyczepił do pasa z
kieszonką. Ten głaz gdzieś już widział...
Zaszumiało mu w uszach. Dotknął czoła, krzywiąc się. Dźwięk
trafił do jego głowy nagle, jak strzał. Jego głos? Czyżby coś wypowiedział?
Nie. Chyba. To halucynacje czy ten las, czy może jedno i drugie? Rozmył mu się
obraz, Kakashi zatrzymał się i odetchnął ciężko. Usłyszał świst. Odwrócił się –
nic się nie wydarzyło. Szedł. Zachwiał się, gdy poczuł ból w nodze – krzywo
stanął. Już otworzył usta. Oby tylko się nie odezwać!
Potężny konar spadł tuż przed nim. Kakashi odskoczył.
– Nie, nie, nie…
Poczuł słodkawy zapach. Zakręciło mu się w głowie.
Była tam – śmiertelniczka. Kilka metrów od niego, dziesięć,
może dwanaście. Niepozorne drobne niebieskie kwiatki na małym krzewie były
ledwo zauważalne wśród sporych liści. Całe szczęście, że podręcznik w Akademii
miał wyraźne rysunki. Kakashi już chciał ruszyć w przeciwną stronę,
ale instynkt kazał mu podejść do rośliny. Zrobił powoli parę kroków. Świat
zawirował. Wrócił do normy. Pewnie to niewielka ilość pyłku.... Wstrzymał
oddech. Czemu nie przełożył maseczki z plecaka do kieszeni? Podszedł trochę
bliżej, szybciej. Słodka woń sprawiała, że oczy zaczęły mu łzawić.
I wtedy go zobaczył. Simotuke. Szybko wyjął kartkę z kieszonki
kamizelki i spojrzał na obrazek. Różowe płatki, czarne pręciki, listki w
kształcie łezek. Przeskoczył nad jakimś drzewkiem. Trzy duże kroki. Złapał
dłonią za serce. Zrobiło mu się czarno przed oczami. Tlenu! Potrzebował tlenu!
Krok. Wyjął kunai i przeciął łodygę. Odskoczył. Lądując, przewrócił się.
Chwycił się za szyję drżącymi, spoconymi dłońmi. Zacisnął usta, zmarszczył nos.
Nie wytrzyma, musi odetchnąć! Wypuścił powietrze. Wziął mały wdech, płuca
błagały o więcej tlenu. I wszystko zaczęło wirować.
A gdyby tak zasnąć?
Gdzieś było drzewo. Podniósł rękę i zobaczył go – Minato.
Uśmiechał się ciepło; zdawał się wyciągać do niego dłoń. Kakashi przytrzymał
się, zrobił krok w stronę mistrza. Wstrzymywał oddech. Nie mógł wciągnąć więcej
pyłków. Nie mógł tu zginąć!
Hinata i inni. Lek.
Zrobił malutki krok. Musiał dać radę. Musiał zanieść kwiat.
Kolejny krok. Następny. Już niedaleko. Oparł się o drugie drzewo.
– Nie, nie, nie…
Upadł na kolano. Podniósł głowę, obraz mu się rozmazywał,
oczy nadal łzawiły. Nie mógł tak skończyć! Nie tutaj, kiedy w wiosce umierają.
Zebrał siły i starał się stanąć. Kolana mu się trzęsły. Skąd te piekące rany na
dłoniach? Musiał wrócić do wioski. Miał misję. Zaschnięta krew na twarzy
ściągała skórę. Ucisk w gardle wydawał się nie do zniesienia. Oby się nie
odezwać… Wypuścił powietrze.
Shizune.
Krok. Krok. Kroczek.
Jeszcze nie. Jeszcze nie powiedziałem...
Zacisnął pięść. Krok. Drugi, trzeci. Następne kilka.
Powiew wiatru. Wdech. Upadł na kolana i zarył dłońmi w ziemi.
Brud pod paznokciami wywołał ból, który nie miał teraz znaczenia. Kakashi
poczuł niesamowitą zmianę, jakby ktoś w ciasnym, dusznym pomieszczeniu nagle
otworzył na oścież okno, wpuszczając świeże powietrze. Oddychał głęboko, aż
zwymiotował. Czuł kwas w ustach. Wypluł ślinę. Obraz wracał do normy, choć
nadal był nieco zniekształcony – stok doliny. Kakashi przetarł czoło rękawem.
Za to, kurczę, pulsujący ból głowy przybierał na sile.
– Nie, nie...
Kakashi spojrzał na kwiat, który trzymał w dłoni. Marzył o
łyku wody. Wyciągnął butelkę i się napił. Gdy unormował oddech, ruszył w drogę powrotną, kulejąc. Zachwiał
się, trzymając za głowę. Mdłości. Czuł, jak jedzenie podchodzi mu do gardła,
choć dopiero zwrócił treść żołądka. Wspinał się, pomagając sobie dłonią.
Piekła, gdy piasek dostawał się do krwawiących ran. Kakashi spojrzał na słońce,
mrużąc oczy. Zostało ze trzy godziny, nie ma tragedii. Powinien zdążyć. Stanął
na szczycie zbocza, dysząc ciężko i popatrzył w dół po raz ostatni. Oblizał
suche usta.
Czas wracać.
Dotarli na miejsce po kilku godzinach. Ujrzeli niewielki,
drewniany dom, duży ogród i płot z niegdyś białymi, obecnie obskurnymi
sztachetami. Na wsi jak to na wsi, rosły kwiaty, a na drzewach siedziały ptaki,
zjadając owoce czereśni. Cholerne szkodniki. Niestety, ich humoru nie podzielał
prawie żaden z chłopców. Wyłamał się tylko Naruto. Co prawda nie śmiał się na
głos, jednak rozglądał dookoła, szczerzył zęby na widok wielobarwnych motyli i
bzyczących pszczół. Wspomniał wcześniejszą wizytę i stwierdził, że nic się od
niej nie zmieniło. Dziwne, że nie zmarszczył nosa, czując odór gnoju.
Hyūga westchnął. Jak rozegrać spotkanie, aby Tetsu
pozwolił im zabrać ze sobą dyptam? Podobno zrzęda był egoistą, więc mogło nie
być to takie proste... Dobrze, że Naruto już wcześniej go poznał i wiedział,
jak się przy nim zachować. A przynajmniej powinien wiedzieć. Jeśli ten kretyn
wszystko zepsuje... Neji wolał nawet nie myśleć o konsekwencjach jego głupoty.
Zaciskał zęby. Wiedział, że reszta widzi skupienie na jego
twarzy i ściągnięte brwi, jednak nie potrafił rozluźnić mięśni. Przeszedł za
Naruto przez furtkę, kierując się w stronę drzwi. Zapukał, czekając. Kiba z
Akamaru zostali z tyłu, na ścieżce. Shikamaru szepnął do Uzumakiego, żeby się
nie wychylał i uważał na słowa.
– Dzień dobry – powiedział Nara, gdy drzwi się otworzyły, a w
progu stanął niewysoki mężczyzna koło pięćdziesiątki. Miał na sobie żółtą
koszulę, ogrodniczki i słomiany kapelusz, spod którego wystawały mocno siwe już
włosy. Omiótł przybyszy wzrokiem godnym szaleńca.
– Czego chcecie? – warknął.
Nic dziwnego, że mieszkał sam, na odludziu. Z drugiej jednak
strony musiał być pracowity, skoro w pojedynkę zajmował się rolnictwem i
ogrodem, przez który przechodzili. Hyūga widział, że Shikamaru rozglądał się
ukradkiem po podwórzu.
– Cześć, staruszku! – wykrzyknął Uzumaki, unosząc ręce. – Jak
tam twoje pomidory?
Shikamaru zakrył dłonią oczy, przeniósł ją wyżej i potarł nią
czoło.
Neji zagryzł policzek. Co robić? Uzumaki wszystko spieprzy!
– Och, to ty, szczeniaku. Pomidory żyją i mają się świetnie.
Może chcesz kanapkę, żeby spróbować? – zaproponował starzec mniej zgryźliwym
tonem. Neji uniósł brew, słysząc ich rozmowę.
– Bardzo chętnie! Och, zapomniałbym, to są Shikamaru i Neji,
a tam Kiba i Akamaru, moi przyjaciele. Czy też mogą wejść?
– Hmm... – Mężczyzna miał sceptyczną minę. Westchnął. –
Dobra, niech będzie. Właźcie. Ale oni nie dostaną kanapek.
Wszyscy przeszli do niewielkiej kuchni i zajęli miejsca przy
stole. Tetsu zaczął smarować kromki chleba serkiem, reszta pogrążyła się w
ciszy, rozglądając się wokół. Pomieszczenie nie było wielkie. Kilka szafek,
lodówka i stół otoczony krzesłami. I po co temu wariatowi tyle krzeseł?
Wreszcie Neji postanowił się odezwać.
– Nie wiem, czy zdaje sobie pan sprawę, ale jesteśmy rodziną.
Pochodzę z klanu Hyūga i potrzebuję pańskiej pomocy.
Mężczyzna jedynie sarknął i zignorował go. Skończył układać
plasterki pomidora, zalał pięć kubków herbaty, a następnie postawił wszystko na
stole. Usiadł koło Naruto i wypytywał go o błahostki, jak ulubione potrawy
warzywne i najlepsze odmiany sałaty. Neji zaczął tupać nogą. Naruto z
przyjemnością rozmawiał z Tetsu, co jakiś czas zadając durne pytania.
Tracili czas, a zegar tykał. Neji postukał palcami o blat i
westchnął głęboko.
Gdy kanapki zniknęły z talerza, zobaczył, jak Kiba potrącił
Naruto łokciem. Tetsu sprzątnął, po czym usiadł ponownie i odkaszlnął.
– Zdaje się, że masz do mnie jakąś sprawę, szczeniaku –
zwrócił się do Naruto.
– Tak, mam prośbę, staruszku, ale może lepiej wyjaśni to mój
przyjaciel. – Uzumaki obrzucił Nejiego znaczącym spojrzeniem.
– Jak już mówiłem, jesteśmy spokrewnieni. Moja kuzynka,
Hinata, została zraniona podczas misji, a do jej krwi przeniknęła trucizna. Nie
mamy zbyt dużo czasu, potrzebujemy odtrutki. Ranni są również dwaj mężczyźni.
Brakuje nam jeszcze kwiatu czarnego dyptamu i jest pan jedyną osobą, która może
pomóc Wiosce Liścia. – Neji złożył dłonie i przygryzł policzek od środka,
obejmując kubek dłońmi. Zgódź się, starcze...
– Oczywiście jesteśmy skłonni zapłacić, pomóc, cokolwiek. Jak
najszybciej musimy być z powrotem w wiosce, żeby zdążyć na czas, a jest już
późne popołudnie – dodał Shikamaru, patrząc przez okno na zniżające się ku
horyzontowi słońce.
– Nie ma mowy. To nie moja sprawa, nie obchodzą mnie inni
ludzie! – Starzec uderzył pięścią w stół. – Mam swoje problemy. Niepotrzebnie
tu przychodziliście. Skoro oni, głupi, wybrali sobie życie shinobi, muszą się
liczyć z konsekwencjami. A teraz proszę opuścić mój dom!
– Staruszku, prosimy! Pomóż nam, jesteś naszą ostatnią
nadzieją! – błagał Naruto. Wstał z krzesła, klęknął na podłodze i ukłonił się.
– Zrobię wszystko, co tylko chcesz! Zapłacimy, pomogę ci sadzić pomidory,
skoszę trawnik, wypielę kwiatki, tylko pomóż!
Neji
zauważył łzy w jego oczach, widział błagalne spojrzenie. Szczere spojrzenie.
Tetsu popatrzył na Nejiego i resztę, która z grobowymi minami
wpatrywała się w swoje buty.
Westchnął.
– Za mną.
Skończyłam czytać wszystkie noty! ^^
OdpowiedzUsuńDroga Forfeit, muszę przyznać, że od pierwszej noty Twoje opowiadanie wciągnęło mnie bez końca ^^
Niestety obecnie powstaje mało blogów, w których główną rolę mają Neji czy Hinata, których jestem ogromną fanką, więc z pewnością możesz liczyć na moją frekwencję. Bardzo podoba mi się Twój styl pisania i prowadzenia historii; opis sytuacji Kakashiego w tej nocie był ekstremalnie genialny i przeczytałam go na jedym wdechu, a później się wróciłam i przeczytałam jeszcze raz ^^
Czekam niecierpliwie na kolejną notę i oficjalnie zapisuję się do fandomu ^^
Jeżeli to nie problem, to na swoim blogu: gaarahinatakokoro.blogspot.com dodałam Cię w zakładce linków polecanych do czytania ^^
Mam nadzieję, że kolejna nota pojawi się jak najszybciej!
Buziaki,
Narcise
Bardzo dziękuję za komentarz! To dla mnie niesamowita motywacja – serio. Aż chce się pisać! :)
UsuńScenę z Kakashim przerabiałam kilka razy (Skoia nieźle mnie gnębiła na becie), namęczyłam się przy poprawkach, ale dzięki temu jest lepsza niż w pierwotnej wersji. :D
Dziękuję również za dodanie do polecanych! Strasznie mi miło. :)
Rozdział zacznę pisać po sesji (w połowie lutego). Mam nadzieję, że do przeczytania.^^
Pozdrawiam, For
PS Trafiłaś z komentarzem idealnie w dzień moich urodzin – fantastyczny prezent. :)
UsuńOd razu gnębiła ;____; ja tu proszę bez żadnych insynuacji. Co najwyżej wskazałam, gdzie można dodać dramy – genialną scenę uzyskałaś własnym piórem, For. ❤
Usuń:D
Wskazałaś? Docs ledwo wytrzymał górę komentarzy. :P
UsuńNo widzisz, ja swoje obchodziłam akurat dzień wcześniej - 19 stycznia :D Telepatia? :D
OdpowiedzUsuńRety! :D Więc wszystkiego najlepszego! :)
UsuńSkoro rozdział 6 jest już w całości napisany to kiedy można spodziewać się publikacji? ^^
OdpowiedzUsuńZaglądam tu raz na jakiś czas i wyczekuję z niecierpliwością!
Zauważyłam pewną nieścisłość w jednej z gotowych scen i muszę ją przerobić, jednak właśnie zaczął mi się semestr na studiach, a i praca wysysa ze mnie resztki sił. Mam nadzieję, że uda mi się to ogarnąć do końca tygodnia, bo pozostałe poprawki już wprowadziłam.
UsuńTrzymaj kciuki! :)
Niestety wiem jak to jest ze studiami i pracą, jak najbardziej rozumiem. Trzymam mocno kciuki i kibicuję z całego serducha! Nie mogę się doczekać publikacji! ^.^
UsuńDziękuję! ^^
Usuń