5/27/2020

Miniatura: Nigdy więcej mnie tak nie strasz

Zamarła.
To musiał być jakiś sen. Straszny koszmar, z którego zaraz się obudzi. Upadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Czuła spływające po palcach słone krople.

Dwadzieścia minut wcześniej

Gdy tylko Robin się ocknęła, zauważyła, że jej towarzysze dopiero się budzą. Każdy był poturbowany i ledwo żywy. Krew, zadrapania, siniaki, poważne rany. Nami ścisnęła prawe ramię i wykrzywiła się z bólu. Walka z Morią i Oarsem wykończyła przyjaciół, lecz tym, co zdziwiło Robin najbardziej, było zachowanie Luffy’ego. Skakał, krzyczał i śpiewał, choć doznał największych obrażeń. W dodatku pochłonął wcześniej sto cieni, a nie był wykończony!
– Patrzcie! Czuję się świetnie! – Zaczął robić pajacyki.
Reszta drużyny trzymała się na nogach ostatkiem sił. Chopper otworzył szeroko usta i uniósł brwi. Jako lekarz pewnie doskonale wiedział, że Luffy nie powinien móc się ruszać przez dłuższy czas.
– Łżesz! To niemożliwe! – zrzucił Usopp.
Oczywiście zniknięcie obrażeń i zmęczenia Luffy’ego było dość dziwne, Robin jednak zaczęła się rozglądać za kimś innym. Gdzie on się podziewał?
Nico już nikogo nie słuchała. Uważnie obserwowała Sanji’ego, który właśnie się ocknął parę metrów dalej. Wstał ostrożnie, nogi mu się trzęsły. Zachwiał się. Zauważyła, że najwyraźniej coś sobie nagle uświadomił. Na twarz wstąpiło przerażenie, wargi zadrżały. Powędrowała wzrokiem za spojrzeniem przyjaciela – rozglądał się. Oboje w tej samej chwili dostrzegli trzy katany leżące między gruzami kilkanaście metrów dalej. Roronoy Zoro nigdzie nie było widać. Sanji pobiegł chwiejnie przed siebie.
Szuka go.

Postanowiła pójść za nim. Wolała obserwować sytuację z ukrycia, chowając się za ruinami rezydencji. Czemu Sanji zareagował tak impulsywnie po ocknięciu? Biegał wokół rumowiska, zaglądał za większe skały. Och, zatrzymał się gwałtownie.
Dostrzegł go.
Ona też go dostrzegła. 
Stał tyłem, nieruchomo, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Jego ubranie było rozerwane, a ciało ubrudzone. Nawet nie drgnął. Na pierwszy rzut oka przypominał posąg – idealny, gładki, świetnie odwzorowany. Umięśniony, młody mężczyzna. Przystojny, silny. Ale brudny. I jakby bez życia.
Sanji zawahał się, po czym odetchnął z ulgą, przeczesując palcami swoje blond włosy. 
– Więcej nas tak nie strasz! – Podchodził powolnym krokiem w stronę Zoro. Odpalił papierosa, po czym włożył dłonie do kieszeni czarnych spodni i lekko rozluźnił ramiona. – Ej, gdzie polazł tamten Shichibukai? – zapytał, machnąwszy dłonią. Ominął Zoro i stanął przodem do niego.
Na twarz Sanji’ego wstąpiło przerażenie, potem szok, zwątpienie i ponownie strach. Źrenice poszerzyły mu się, a usta otworzyły. Papieros spadł na ziemię. Robin, widząc to, postanowiła również przemieścić się tak, aby widzieć twarz Zoro. Zamarła. Zreplikowała swoje ucho. 
– Skąd ta krew?! Ej, żyjesz jeszcze? Gdzie on jest?! – Kucharz spanikował, dopiero rozglądając się wokół. Zaczął wymachiwać rękami. – Co tu się, kurwa, stało?!
Zoro ociekał krwią sączącą się z wielu poważnych ran. Posoka zabarwiła ziemię wokół niego. Półprzymknięte oczy stały się czerwone, zatrząsł się. Zaciskał szczękę. Przy życiu trzymała go chyba tylko silna wola. 
Nogi Robin zrobiły się miękkie, a usta rozszerzyły się. 
Odchrząknął.
– Nic a nic. – Zachrypnięty głos brzmiał, jakby przez wiele miesięcy nie był używany. Ciężko było zrozumieć słowa, na szczęście wszystko słyszała.
Kolana się pod nią ugięły. Upadła. Zapłakała. Użyła mocy, aby dodatkowa para rąk zatkała usta, z których wydała jęk. Przez łzy widziała, jak Sanji delikatnie chwycił Roronoę, który w jednej chwili osunął się do tyłu. Został ostrożnie położony na ziemi, a jego klatka piersiowa z trudem się unosiła. 
Jak on jeszcze oddycha? Powinien być martwy!
– Chopper! – Sanji odwrócił się i pobiegł.
Gdy tylko zniknął za ruinami, Robin, potykając się, podeszła do Zoro i klęknęła przy nim. Zauważyła, że jeszcze kontaktował ze światem.
– Coś ty narobił, Roronoa! – wrzasnęła na niego. Próbował otworzyć szerzej oczy. Wpatrywał się w nią ze zdziwieniem. Chwyciła go za dłoń i pochyliła się bardziej nad zakrwawionym torsem mężczyzny, na który zaczęły w tym momencie kapać łzy. 
Kap, kap.
– Nie płacz – wymówił ledwo zrozumiale. – Jeszcze... żyję. – Jego twarz wykrzywił grymas, a z ust wydobył się jęk. 
– Ciii… Nic nie mów, oszczędzaj siły. – Pogłaskała go dłonią po policzku. 
Jak ogromny ból musiał odczuwać? Jakim cudem jeszcze oddychał? Czemu był świadomy w tym stanie agonii? 
– Ledwo żyjesz, Zoro, ledwo! – krzyknęła, po czym zagryzła wargi. Poczuła, jak lekko ściska jej dłoń, wykorzystując resztki swojej siły.
Uśmiechnął się, choć uśmiech ten był pomieszany z rozgoryczeniem.
– Nie waż się umierać, słyszysz? – wyszeptała, unosząc kąciki ust. Zauważyła, że jego klatka piersiowa wznosiła się coraz wolniej. Zaczął kasłać, wypluł krew. Może miał przebite płuco? 
Zacisnął zęby. Czuła, jak delikatnie spiął mięśnie. 
– Nie zostawiaj mnie! Obiecaj mi, że nie umrzesz, Zoro! 
Nie obiecał. W jego oczach pojawił się smutek. Wyczytała z nich prośbę o wybaczenie.





Gdy przyjaciele przybyli po Zoro, Robin stała obok niego, już nieprzytomnego. Nie było widać żadnych śladów łez na jej policzkach, oznak zmartwienia czy choćby zdenerwowania. Przeciwnie – Nico uśmiechnęła się do Luffy’ego, a następnie do Choppera.
– Żyje – odparła krótko. 
Ucieszyła się, że jakimś cudem nie zadrżał jej głos. Brzmiała, jakby nic się nie stało, lecz w środku zraniona dusza rozpadała się na małe kawałeczki. Robin była cholernie zdenerwowana. Racja, Zoro żył. Ale jak długo wytrzyma...? 
Robin miała nadzieję, że wygląda na rozluźnioną, lecz schowała ręce do tyłu, aby nikt nie zobaczył zaciśniętych pięści, przez które pobielały jej kłykcie. Przygryzła policzek z wewnętrznej strony do krwi. Czuła metaliczny posmak, jednak nie zwracała na to uwagi.
Gdy Chopper opatrzył pobieżnie Zoro, Franky, Sanji i Luffy starali się go ostrożnie przetransportować. Robin usunęła się po cichu, aby pobyć sama. Udała się w stronę obrzeża pobliskiego lasu. Nie chciała zagłębiać się w ciemną puszczę, tylko skryć przed wszystkimi w jakimś zacisznym miejscu.
Chciałaby czuć taką ulgę, jaka towarzyszyła więźniom Morii. Jak to dobrze, że z Luffym wszystko w porządku... Musiał walczyć z potężnym Shichibukai, a w dodatku pomógł im z Oarsem. Został mocno poturbowany, a jednak wygrał potyczkę i w dodatku jest w pełni sił. Jak on to robił? Niesamowite. Robin uśmiechnęła się delikatnie i popatrzyła na korony drzew, skąd dochodziły ją odgłosy śpiewających ptaków. Thriller Bark wracało do życia. 
Tak, tamten strach już minął. Nadszedł kolejny, kolosalnie większy. Ostatnio tak się bała, gdy zostawiła matkę, archeologów i olbrzyma Saula na zaatakowanej przez Buster Call Oharze. 
Nigdy nie byliśmy na skraju śmierci aż do tego stopnia.
Nie, nie mogła się tak usprawiedliwiać. Kochała ich, byli dla niej jak rodzina. Wierzyła w to, że sobie poradzą z wrogiem, choćby nie wiadomo co.
Dlaczego więc, do cholery jasnej, tak bardzo się bała, że Zoro tym razem umrze? Czy miałby być gorszy? Słabszy? Mniej wytrzymały? Przecież jest drugi w załodze pod względem nagrody za głowę. Jest potężny, mężny, wytrwały. Czemu?
Czujesz do niego coś więcej.
– Nieprawda – wyszeptała, kręcąc głową.
Przeczesała palcami ciemne włosy.
To, że okłamujesz wszystkich wokół, nie znaczy, że możesz okłamać samą siebie.
Zastanowiła się przez chwilę, czy aby Zoro się nie domyślił jej uczuć. Po dzisiejszym przedstawieniu było to bardzo możliwe. Ewentualnie wziął ją za wariatkę. 
To nie będzie miało znaczenia, jeśli zginie. 
Cholera, musi przetrwać. 
Jakim jednak cudem Roronoa był w stanie fatalnym, a Luffy czuł się wspaniale? Coś musiało się stać, kiedy wszyscy stracili przytomność. I gdzie się podział Kuma? 
Postanowiła wracać. Chopper powinien już całkowicie opatrzyć Zoro. Skierowała się do rezydencji Morii, w połowie zniszczonej w wyniku walki. Od razu znalazła doktora, był z nim Usopp.
– Co z nim?
– Naprawdę źle. Gdyby Sanji nie znalazł go na czas, mógłby już nie żyć. Na chwilę obecną stan jest krytyczny, ale stabilny. – Spojrzał na nią ze smutkiem w oczach.
– Jesteś wspaniałym lekarzem, Chopper. – Robin uśmiechnęła się promiennie, na co renifer się zaczerwienił.
– Wcale nie lubię, jak prawisz mi komplementy! – krzyknął, lecz widać było, jak bardzo się cieszy. Po chwili wciągnął szybko powietrze i przyłożył kopytko do pyszczka. – Przepraszam, Zoro. Już nie będę krzyczał… Odpoczywaj.
– Przynieśliśmy rzeczy, o które prosiłeś! – oznajmił Franky, który wszedł do pomieszczenia razem z Luffym.
– Dzięki, chłopaki. I bądźcie ciszej, proszę. 
– Jak on się czuje? – zapytał Luffy zaniepokojonym tonem.
– Cóż, pierwszy raz widzę u Zoro takie obrażenia. Tak jak myślałem, musiało się coś wydarzyć, gdy leżeliśmy nieprzytomni – odparł.
– Z pewnością. – Robin podeszła bliżej. – Nie mogę uwierzyć, że tamten tak po prostu sobie poszedł.
– Dziwne jest też to, w jaki sposób Luffy nagle wrócił do życia – wtrącił Usopp. Robin widziała, że od jakiegoś czasu się przysłuchiwał; postanowił dołączyć do rozmowy.
– Ja też nie bardzo kumam – rzekł kapitan, po czym zaśmiał się.
– Myślicie o tym, co się wydarzyło? – przerwał jeden z dwójki piratów, którym Moria zabrał cienie. Właśnie przyszli zobaczyć, co się dzieje z Zoro. – Tak naprawdę, to wszystko widzieliśmy! Opowiemy wam!
Sanji stojący w kącie, przed chwilą strasznie zamyślony, momentalnie odwrócił głowę w ich stronę. Wstał i podszedł do mężczyzn, chwytając ich w pasie i wyprowadzając na zewnątrz.
– Chodźcie na moment.
Robin poczuła, że później może być ciężko czegoś się dowiedzieć, więc zreplikowała ucho, aby podsłuchać rozmowę. To, czego się dowiedziała, zmroziło jej krew w żyłach. Z każdym słowem czuła, jak przechodzą ją dreszcze, a gardło zaciska się z potwornym bólem. Kuma wydobył z Luffy’ego cierpienie w postaci ogromnej kuli energii, którą następnie wchłonął Zoro. Dla dobra załogi. Roronoa, który i tak był już na skraju wytrzymałości, przyjął wszystkie obrażenia. Kuma pragnął jego śmierci i zamierzał zabić go w jak najokrutniejszy sposób. Nawet malutki kawałeczek bańki wystarczył, aby Zoro krzyczał wniebogłosy, więc co musiał przechodzić, biorąc na siebie całość?
Nogi Robin zrobiły się jak z waty, wargi zaczęły jej drgać, a brwi uniosły się, kiedy usłyszała całą opowieść. W porę się opamiętała i stworzyła pozory niczego nieświadomej. Zacisnęła usta w wąską linię. 
Sanji, jak się spodziewała, zabronił piratom komukolwiek mówić o tym zajściu, po czym wrócił do pomieszczenia. Luffy nie uzyskał odpowiedzi na nurtujące go pytanie, jednak za bardzo się tym nie przejął, bo szykowała się impreza z okazji zwycięstwa. Robin wcale to nie zdziwiło, jedynie pokręciła głową z pobłażaniem. Na początku przyjaciele na zmianę dotrzymywali towarzystwa śpiącemu Zoro. Eh, aż ściągnęła brwi, gdy ktoś pogłosił muzykę, jednak nie widziała kto, ponieważ było zbyt tłoczno. Franky zaprosił każdą napotkaną osobę. Zdecydowanie potrzebowali więcej miejsca do tańca, wywracania się, skakania i innych zabaw – ktoś prawie uderzył Robin podczas salta. Ona i Chopper właśnie zmienili się z Brookiem i Nami. Nico widziała jednak tęskny wzrok Choppera, zawieszony na pokaźnym puddingu.
– Chopper, jeśli chcesz, baw się z resztą. I tak dużo już dla niego dzisiaj zrobiłeś. – Wskazała głową na Zoro. 
Doktor posłał jej niepewne spojrzenie, lecz jego mina zdradzała wszystko. 
– Przenieśmy go stąd do najbliższego pokoju. Tam będzie bezpieczniejszy. Nie martw się, nie spuszczę go z oczu. To będzie wspaniała okazja na odpoczynek przy książce. Od tego zgiełku zaczyna mnie boleć głowa. – Robin miała nadzieję, że przyłożona do czoła dłoń wystarczy, by przekonać Choppera. 
– Dziękuję, Robin. Jakby się coś działo, natychmiast daj mi znać!
Zawołał Franky’ego i wynieśli Roronoę razem z łóżkiem na korytarz, a następnie do pokoju naprzeciwko wejścia do głównej sali. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, krzyki i muzyka przycichły. No cóż, wcale nie trzeba było Choppera długo przekonywać.
Robin spojrzała na Zoro i ogarnął ją błogi spokój. Widok mężczyzny – całego i bezpiecznego – działał na nią kojąco. Patrzyła na  unoszącą się i opadającą klatkę piersiową, na siniaki, drobne zadrapania i większe skaleczenia. Na bandaże, przesiąknięte gdzieniegdzie krwią, tamujące najpoważniejsze rany. Przeczesała palcami jego spocone włosy – miał gorączkę. Organizm próbował się bronić przed zakażeniem, jak powiedział wcześniej Chopper. Robin starła kciukiem kropelki z policzka Zoro. Delikatnie i powoli przejechała opuszkiem po jego bladych ustach, brodzie, mocno zarysowanej żuchwie, kierując się w stronę ucha. Wyczuła lekki, kilkudniowy zarost. Zjechała ostrożnie palcami po silnej szyi, prowadziła przez klatkę piersiową, aż zatrzymała się na przy szramie zdobytej dzięki Jastrzębiookiemu podczas ich pierwszego spotkania. Robin nachyliła się i ucałowała lekko miejsce, gdzie blizna przecinała się ze świeżą raną. Nico oparła głowę na łóżku, blisko twarzy Zoro. Poczuła dziwne ciepło.
Ciekawe, co by sobie pomyślał, gdyby się obudził. W normalnym stanie nigdy nie pozwoliłby sobie na to, abyś się tak zachowywała – podpowiadał cichy głosik.
Więc korzystam z okazji – odpowiedziała w myślach.
Robin jednak dobrze wiedziała, że nie powinna robić sobie nadziei. Zoro nie okazywał zainteresowania nią. Ba! Do czasu walki na Enies Lobby nawet jej nie ufał! Czasami siedzieli u niej w pokoju i rozmawiali na temat historii, nic więcej. To z tych wieczorów zapamiętała najwięcej szczegółów jego wyglądu i charakteru. Prawda jednak była taka, że jedyne, co kochał, to sen, alkohol i szermierkę. I był sporo młodszy. Kto chciałby dwudziestoośmioletnią kryminalistkę ukrywającą się przez większość życia przed Światowym Rządem? Zdradzającą ludzi, którzy okazali jej trochę serca?
Nie.
Postanowiła wyrzucić to z głowy. Nie myśleć o tym, jaka jest niepoprawna, głupia i egoistyczna. Bo zakochała się w dziewięć lat młodszym szermierzu, który widział w niej co najwyżej przyjaciółkę.


  
Trzy dni później

Brook siedział przy grobie, który zbudowali Franky i Usopp dla uczczenia pamięci przyjaciół z dawnej załogi. Uważał to za piękny gest ze strony Słomianych Kapeluszy i był im bardzo wdzięczny. Wreszcie spłacił dług wobec bliskich zmarłych korsarzy. 
Słomiani musieli wkrótce opuścić Thriller Bark, postanowił więc na pożegnanie zagrać starą, ulubioną melodię Piratów Rumbar oraz wieloryba – Laboona, który przemierzał z nimi wody, aż w końcu został zmuszony do czekania przy Red Line, na początku Grand Line. Powolna, delikatna, lecz wesoła muzyka zabrzmiała w chwili zetknięcia się smyczka ze strunami skrzypiec. Brook delektował się spokojnymi dźwiękami, wspomaganymi przez śpiew ptaków. Melodia przywoływała wspomnienia; właśnie w taki sposób chciał oddać cześć zmarłym przyjaciołom. 
Usłyszał kroki. Momentalnie przestał grać i odwrócił się. 
Ujrzał Zoro, całego w bandażach i plastrach – Chopper nie mógł mu ich darować. Rany były jeszcze świeże, choć Roronoa zdawał się czuć dobrze. Podszedł i wbił w ziemię pochwę ze znajdującym się w środku mieczem. Usiadł po turecku obok kościotrupa, pochylił głowę i przymknął powieki, oddając hołd. Panicz Zoro tutaj? Powinien jeszcze leżeć w łóżku. Czyżby przyszedł tu dla Brooka? A może ze względu na Laboona?
– Ach, zaskoczyło mnie to. Więc w końcu wróciłeś do zdrowia? – zapytał muzyk. 
– Ta. Tylko trochę zaspałem. – Czarny humor towarzyszył Zoro od rana. 
Brook widział, jak Roronoa wyprostował plecy i przeciągnął, próbując poprawić opatrunki, które go uwierały. Po nieudanej próbie westchnął. 
– Czy to… 
– To martwy miecz – Yubashiri. Miałem zamiar dać mu godny pochówek. – Chłopak złożył ręce jak do modlitwy i ukłonił się. Po chwili milczenia Brook oznajmił:
– Zostałem członkiem waszej załogi. – Na twarz kościotrupa wstąpiła radość. 
– Hm, naprawdę? Więc masz pecha. 
Odpowiedź zaskoczyła Brooka, lecz Zoro tylko uśmiechnął się zawadiacko. 
– Wiesz, to jest całkiem szalona załoga. 
– Na to wygląda. Będę się starał, dopóki nie umrę! Zaraz, ja przecież już jestem martwy! Johoho! – Brook zaczął się specyficznie śmiać. 


Roronoa pogrążył się w myślach. Gdy tylko obudził się nad ranem, spotkał Sanjiego. Mimo wzajemnej rywalizacji, musiał dzisiaj powiedzieć dziękuję temu cholernemu kuchcikowi i lekko się ukłonić. Nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie to, że Sanji uratował mu życie, ale przede wszystkim dotrzymał tajemnicy na temat ostatnich wydarzeń. Luffy nie powinien wiedzieć, że Zoro się dla niego poświęcił. Nikt nie powinien. 
Chciał także wyjaśnić jeszcze jedną kwestię. Jak, po odnalezieniu go przez Sanji’ego, pojawiła się przy nim Robin? Czemu została, zamiast biec po pomoc tak, jak kucharzyk? Przynajmniej dobrze, że nic jej się nie stało. 
To zbyt skomplikowane. 
Westchnął i potarł głowę dłonią, krzywiąc z bólu, a Brook spojrzał na niego zdziwiony. Najwyraźniej oczekiwał jakiejś innej reakcji na swoje żarty. 
– Gdzie się podziała Robin? Tylko jej od rana nie widziałem, chyba zapadła się pod ziemię. 
– Większość czasu spędziła przy tobie, kiedy byłeś nieprzytomny. Chłopaki i panienka Nami wczoraj nie nadawali się do życia po ostatniej imprezie, dlatego Robin opiekowała się tobą. Prawie nie spała przez dwie noce i dwa dni. Johoho! Rano mówiła, że idzie się położyć. Naszemu drogiemu lekarzowi było bardzo głupio, że zostawił ją ze wszystkim, ale nie chciała słuchać przeprosin. Może powinieneś sprawdzić, czy jest na statku? Możesz podziękować jej za opiekę, pewnie się ucieszy – zasugerował kościotrup.
Zoro jedynie skinął głową. Posiedzieli jeszcze chwilę w milczeniu, po czym wstali i skierowali się na Thousand Sunny. Nico nigdzie nie było, więc zapytał o nią Nami. Potwierdziła wersję Brooka – Robin spała. Zapewne była wyczerpana, więc Zoro postanowił poczekać, aż się obudzi. Co za kobieta, po co się tak przemęczała?
Załoga pożegnała się z byłymi więźniami Morii i wyruszyła na morze, szukać kolejnych przygód. Zoro, z braku innych zajęć, chciał potrenować, ale Chopper kategorycznie zabronił mu się przemęczać. Roronoa nie założył jednak bandaży, co tłumaczył niewygodą w czasie wykonywania ruchów. Tak więc chodził powolnie bez celu w tę i z powrotem, próbując wymyślić coś, dzięki czemu zabiłby nudę, a przy okazji rozglądając się za Robin. Nawet, o dziwo, nie miał ochoty spać. 
Wreszcie Sanji zawołał wszystkich na kolację. 
– A panienka Robin? – zapytał. 
– Dajcie jej spokój! Niech się wreszcie wyśpi, niańczyła Zoro wystarczająco długo – warknęła Nami i posłała Zoro mordercze spojrzenie. 
– No tak, jakbym sam się o to prosił – mruknął. 
Roronoa spojrzał jeszcze przez okrągłe okno, ale Robin się nie pojawiła. Skrzywił się, gdy zobaczył stojący przed nim kubek z kompotem. 
– Co to ma znaczyć, cholerny kucharzyku? – warknął do Sanji’ego, unosząc prawą brew. 
– Jak to co? Powinieneś mi dziękować, glonie, że w ogóle masz co jeść! 
– Nie będę pił tych sików. Gdzie jest sake? – zapytał. 
– Zoro, nie możesz pić alkoholu! Jeśli to zrobisz, szybciej się upijesz, a to przez leki, które ci podałem! Kategorycznie zabraniam ci pić sake! – wtrącił Chopper, podskakując na krześle. 
– No dobra, dobra, zrozumiałem. – Szermierz westchnął. – Ale tego też nie wypiję. 
Luffy roześmiał się, Nami przewróciła oczami, a Brook stwierdził, że czas zagrać jakąś piosenkę. Wszyscy świętowali pokonanie Morii i wyjście cało z kolejnej potyczki. Tsa, cało. Śpiewali, śmiali się i rozmawiali w najlepsze, jakby już zapomnieli o niedawnych wydarzeniach. Cali Słomkowi. Brakowało tylko Robin i jej pełnego politowania uśmiechu posyłanego na widok wygłupów Luffy’ego, Usoppa i Choppera. W pewnym momencie Zoro postanowił wymknąć się ukradkiem. Udał się do spiżarni pokładowej i zaczął przeszukiwać zapasy. W końcu trafił na skrzynkę butelek z sake. Oczy mu się zaświeciły ze szczęścia, kiedy otwierał kapsel, a na twarzy pojawił błogi uśmiech w chwili, gdy wlał płyn do ust. To było to, czego mu brakowało. Gdy skończył trzecią butelkę, poczuł się o wiele lepiej. 
– Chyba czas wracać, bo zaczną mnie szukać – mruknął pod nosem. – Może Robin wreszcie przyszła? Jeszcze tu wrócę, moje drogie. Oby tylko nikt nie zauważył braku paru z was...
Wstał ze stęknięciem i skierował się najpierw do okrętowej toalety. Zauważył, że zaczęło mu się trochę kręcić w głowie. Chopper miał rację – leki w połączeniu z sake nie były dobrym pomysłem. Były wspaniałym pomysłem! Zoro prawie nie czuł już bólu. Wychodząc z pomieszczenia, niemal zderzył się z Nami. 
– Co ty tu robisz? – zapytał. Zauważył, że dziewczyna trzyma w rękach talerz z jedzeniem. 
– Ile czasu można siedzieć w kiblu? Czekałam na ciebie i czekałam, aż wreszcie postanowiłam przyjść, żebyś ruszył tyłek! Chyba Robin też musi coś jeść, prawda? Skoro siedziała przy tobie, gdy byłeś nieprzytomny, poświęcając się i rezygnując z zabawy, to właśnie ty musisz zanieść jej kolację. Masz! I nie zapomnij jej podziękować za opiekę! – Wepchnęła talerz w ręce zdezorientowanego Zoro, odwróciła się na pięcie i wróciła do kuchni. 
Pieprzona feministka. Przewrócił oczami i ruszył w stronę kajuty Robin. Wszedł po schodach, do jednego z najwyżej położonych pomieszczeń. Bez problemu pokonał drogę, tylko raz potykając się na zakręcie korytarza. Dzielnie trzymał talerz, żeby go nie upuścić. 
Zapukał, lecz nikt mu nie odpowiedział. Uchylił lekko drzwi, a nie widząc nikogo, śmielej wszedł do środka. Usłyszał dźwięk prysznica. Zauważył, że w łazience świeci się światło.
Zoro rozejrzał się po kajucie. Ciemnofioletowe ściany, miękkie łóżko, sporej wielkości biblioteczka i czerwona kanapa sprawiały, że pokój był bardzo przytulny – idealnie pasował do osobowości Robin. Zoro czasem tu bywał. Dużo czytała, była inteligentna i uzdolniona – taka pokładowa skarbnica wiedzy. Zazwyczaj pomagała mu, gdy nie mógł poradzić sobie z opanowaniem nowej techniki. Było mu głupio, że marnował jej czas, ale zawsze twierdziła, że to czysta przyjemność. 
Roronoa postawił talerz na drewnianym stoliku i odwrócił się do wyjścia. W tym momencie drzwi łazienki otworzyły się i wyszła z nich Robin. Wyglądała na zaskoczoną, ale nie przestraszoną. Brwi uniosły się, kryjąc pod grzywką. 
– Och. Zoro, co ty tu robisz? Jesteś już w stanie chodzić? Jak się czujesz? – zapytała zaskoczona. 
Zmierzył ją wzrokiem. Owinięta była jedynie puchatym ręcznikiem, a z mokrych włosów spływały kropelki wody, pozostawiając ślady na karku i znikając w miękkim materiale. 
Chłopak przełknął ślinę. 
– Kucharzyk zrobił kolację, więc ci p-przyniosłem. Musisz być głodna, skoro przespałaś prawie cały dzień. 
– Tak, masz rację. Dziękuję. 
Nastąpiła niezręczna cisza. Zoro przeczesał palcami włosy. Powinien podziękować za opiekę, ale, kurczę, kompletnie nie mógł się do tego zabrać. Gdyby chociaż nie była półnaga albo gdyby nie byli sami w tym dusznym pokoju...  Chciał zrobić krok po skosie, by powoli skierować się w stronę drzwi, lecz zapomniał o stoliku. Stracił na chwilę równowagę, ale wyprostował się, stając w miejscu. Zaklął w myślach. Cholerne sake. Nie! Cholerne leki. 
– Widzę, że twoje rany się goją – powiedziała Robin, podchodząc. Przejechała palcami po zranionym torsie Roronoy, po czym cofnęła rękę i podniosła wzrok. Zdziwiła się, że Zoro lekko się zarumienił. 
– Właśnie, à propos ran, to ten… no, dzięki za… – przerwał, gdy zauważył, że Robin wycofała się. 
Usiadła na kanapie bokiem, zakładając nogę na nogę. Materiał ręcznika ledwo zakrywał jej ciało, co jedynie powiększyło rumieńce na twarzy młodego mężczyzny. Nie nie wyglądała na skrępowaną – widocznie nagość jej nie przeszkadzała. 
– Zoro, dobrze wiesz, że nie masz za co dziękować. Na moim miejscu zrobiłbyś to samo – odparła, chwytając się za ramiona i patrząc mu w oczy. 
Ponownie tego dnia westchnął i usiadł po drugiej stronie kanapy, jak najdalej od Nico. Oparł łokcie na kolanach i wplótł dłonie we włosy. 
Popisałeś się, nie ma co! To podziękowanie było żenujące…
Zdawał sobie także sprawę z tego, że wcale nie chodziło o to, że go rozpraszała ubiorem. Ani o to, że się nim opiekowała, kiedy był nieprzytomny. 
Zasępił się; Robin widocznie była pogrążona w myślach – zmarszczyła czoło i wpatrzyła się w jeden punkt na podłodze. Zoro wiedział, że wtedy, gdy powoli umierał, nie myślał o konsekwencjach – wstydzie i zażenowaniu – które teraz odczuwał. Robin musiała się czuć podobnie. 
Zaśmiała się pod nosem. 
Zoro czuł się… onieśmielony. Przyglądał się jej. Była ładna, choć miała trochę krzywy nos. Za to oczy… w jej oczach zawsze była pasja, fascynacja cudami świata, który odkrywali. To był nieodłączny element Robin. Jednocześnie to chłodne opanowanie sprawiało, że była dojrzałą kobietą. Tak bardzo przejęła się jego życiem, a on nie był nawet w stanie jej tego wynagrodzić. Czuł się jak ostatni kretyn. 
Przymknął powieki. 
Z drugiej strony, siedząc z nią w jednej kajucie, miał przemożną chęć jej dotknąć. Poczuł woń szamponu; otworzył oczy. Nico przysunęła się. Pogładziła świeżą ranę na ramieniu. 
– Boli? – zapytała delikatnym głosem. Drugą ręką zatknęła kosmyk włosów za ucho. 
– Nie, Robin – powiedział cicho, lecz wyraźnie. Zauważył gęsią skórkę na jej ciele. Zakręciło mu się w głowie. 
– Piłeś. Wiesz, że nie powinieneś – rzuciła z zawodem i odsunęła się. 
– Przepraszam – powiedział i sam się zdziwił, jak łatwo mu to przyszło. Oparł łokcie na kolanach i pochylił się.  
– Cieszę się, że wracasz do zdrowia. Jeśli chodzi o tamto… 
– Dziękuję za opiekę, Robin. 
Spokojny wyraz twarzy Zoro widocznie uspokoił Nico, bo odetchnęła głęboko i posłała mu uśmiech. 
– To była czysta przyjemność. 
Poczuł, że się… rumieni. Podszedł do okna i lekko je uchylił, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. Gdy podniósł rękę, bandaż na ramieniu się obluzował. Zoro złapał za końcówkę, próbując go ścisnąć. 
– Poczekaj, pomogę ci – powiedziała Robin. 
Podeszła do Zoro i delikatnie rozwinęła materiał, po czym ponownie okręciła ranę. Czuł delikatne palce na skórze i ciepły oddech na karku. Wilgotne włosy smagnęły go po twarzy. Potrząsnął głową. W tej chwili Robin skończyła poprawianie opatrunku i spojrzała mu w oczy. 
Była blisko, za blisko. 
I, o dziwo, wcale mu to nie przeszkadzało. 
Miała ładne rzęsy, czarne i grube. Podkreślały te hipnotyzujące oczy. Chrząknął, bo nagle zaschło mu w gardle. Poczuł, że się poci. 
Wtedy Robin powoli się nachyliła i musnęła wargami kącik jego ust. Znieruchomiał. Czuł gorąco rozlewające się po jego ciele. To dreszcz ekscytacji czy sake? Zoro nie zniósł jej wzroku. Popatrzył przez okno, odwracając głowę. Zamiast ciemnego morza widział w odbiciu szyby smutną twarz Robin. 
– Coś nie tak? – zapytała delikatnym głosem. 
– To nie powinno… no… 
– Się zdarzyć – dokończyła twardym głosem. Zacisnęła usta w cienką linię, a jej twarz spoważniała. – Rozumiem i przepraszam. Idź już. 
Roronoa pomasował czoło dłonią. 
Przecież to nie tak miało być! Teraz jeszcze ją uraziłem… Kurwa. Baby. I sake.
Robin wstała, złapała piżamę i wyszła do łazienki. Gdy wróciła w różowej koszulce i krótkich, białych spodenkach, ruszyła do łóżka. Sięgnęła po książkę, położyła się i zagłębiła w lekturze. A raczej próbowała. Zoro widział, że już po krótkiej chwili przestała wodzić wzrokiem po literkach. 
Skierował się w stronę wyjścia. Chwycił za klamkę, jednak nie otworzył drzwi. Oparł dłoń na framudze, znów zakręciło mu się w głowie. Spojrzał w stronę Robin, lecz nie widział jej twarzy, zasłaniała ją książka. Wbił wzrok w podłogę. 
– Robin, słuchaj… – zaczął, jednak nie bardzo wiedział, jak ubrać w słowa to, co czuł. Było mu ciężko zebrać myśli. – Chciałem ci naprawdę podziękować, że się mną opiekowałaś, gdy leżałem nieprzytomny. I za to, że wtedy przyszłaś. Wtedy, kiedy Sanji pobiegł po pomoc. Naprawdę myślałem, że to już koniec. Kazałaś mi obiecać, że przeżyję, a ja nie mogłem tego zrobić – westchnął. – Wiesz, nie potrafię nie zerkać na ciebie podczas walki, żeby się upewnić, czy nie potrzebujesz pomocy. Bo cię lubię. No... bardzo lubię.
Nico nadal się nie poruszyła. Przetarł twarz i oparł się o framugę plecami. 
– Cholera, przepraszam cię za to, co dopiero zaszło, nie mogłem… Robin, chociaż spójrz na mnie, a nie się chowasz za książką! – Sam się zdziwił swoją nagłą agresją. 
Robin odłożyła książkę i zsunęła się z łóżka. Spojrzał na nią i na moment znieruchomiał. Podeszła z kamienną twarzą, zatrzymując się metr od niego. 
– Jak mogłeś zrobić coś takiego?! – wykrzyczała mu prosto w twarz.
– Co? – zapytał zaskoczony. 
– Wiem o wszystkim. Przyjąłeś na siebie całe cierpienie Luffy’ego, Kuma cię zaszantażował. To było lekkomyślne!
– Musiałem ratować kapitana i załogę! I ciebie – ostatnie słowa dodał szeptem, zawstydzając się. 
– Myślałam, że zginiesz – odparła spokojniejszym tonem, spuszczając wzrok. 
– Ja też. Ale nie mogłem. W końcu osobiście mnie o to poprosiłaś. – Uśmiechnął się do niej, na co jedynie pokręciła głową z politowaniem. 
– Nigdy więcej mnie tak nie strasz, Zoro. Obiecujesz? 
Tym razem obiecał. 
Na jego twarzy pojawiło się ogromne zaskoczenie, gdy Robin objęła ją dłońmi i mocno go pocałowała. 


__________
Cześć i czołem!
Tak, wiem, że czytaliście tu już coś bardzo podobnego, jednak od dawna chciałam odświeżyć tę historię i zmienić jej zakończenie. Czemu One Piece, a nie kolejny rozdział NZS? Bo łatwiej mi podrasować tekst, który już mam, niż napisać nowy.
Aktualnie jestem w 2/3 pracy licencjackiej, a moja promotor wciąż dokłada nowe rzeczy i jest bardzo wymagająca (a może ja piszę magisterkę, hm?). Od poniedziałku wracam też do stałej pracy, a już we wtorek mam pierwszy sesyjny egzamin. Tak więc do mojej obrony raczej nic więcej się tu nie pojawi. Wyczekujcie mnie w... lipcu?
Wiem, każę wam długo czekać, jednak sytuacja jest dość wyjątkowa, a rozdział ósmy – kluczowy; i po prostu muszę spędzić nad nim trochę więcej czasu.
Do przeczytania! <3
For

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Niah | Akinese | Credits: X, X