1/06/2020

Piątka


Nigdy nie martwił się bezczynnością do tego stopnia, że nie mógł usiedzieć na miejscu, a jak na razie nic się nie działo. Pozostało czekać. 
Cholera. 
Walnął pięścią w ścianę. Nie mógł dłużej wytrzymać, musiał coś ze sobą zrobić. 
Tak! To może być to! Wyciągnął z kieszeni karteczkę, na której tego wieczoru zapisał liczby. Część z nich była oczywista, ale… 

08.01 – Hyūga H. 30/31 – 27.01-17.05 – B RhD+

Wiedział, że to tajemnica, którą był w stanie odkryć. Trzeba było tylko znaleźć odpowiednie księgi. Ruszył w stronę domowej biblioteki rodu Hyūga. Szedł po cichu przez korytarze, nie powinien nikogo budzić. Dotarł do ogromnych, zdobionych drzwi. Pchnął je cicho, a jego oczom ukazało się wielkie pomieszczenie. Wysokie do samego sufitu regały wydawały się mieścić tysiące zakurzonych woluminów. Światło księżyca padające przez podłużne okna na jeden, jedyny stolik wydawało się już wybrać Nejiemu miejsce, gdzie spokojnie spędzi resztę nocy. Podniósł niewielki świecznik, na którym widniał symbol jego klanu. Gdzieś po prawej był ten dział z dokumentami, dziennikami oraz albumami rodzinnymi. Na szczęście Hyūga posiadali cały regał pamiątkowych tworów, kronik i tym podobnych, dlatego Neji nie musiał martwić się o brak pracy. Wziął kilka pierwszych z brzegu ksiąg o pokoleniu jego wuja, po czym skierował się do stolika. Usiadł na podłodze i zaczął wertować w nikłym świetle świecy opasłe, niektóre już pożółkłe tomy, poszukując choćby wzmianki o Hiashim i mając nadzieję trafić na datę znalezioną w dokumentach Konohy. 
Ziewnął i przeciągnął się. Potarł twarz dłońmi. 

Na karteczce, którą wziął ze sobą, widniało nazwisko i pierwsza litera imienia. Musiało chodzić o jego wuja, ewentualnie ojca, urodzili się ósmego stycznia. Na samym końcu była chyba grupa krwi, lecz co mogła oznaczać druga data i trzydzieści łamane na trzydzieści jeden? 
Gdy się obudził, podnosząc głowę z otwartej gdzieś w połowie kroniki, spojrzał przez okno, widząc wschód słońca. Nie zostawi tak tej sprawy, nie ma mowy. Coś było nie tak... 
Odłożył woluminy na miejsce, a karteczkę zabrał ze sobą. Poczuł ssanie w żołądku, czas najwyższy coś zjeść. 
– Cześć, Hanabi – przywitał się, wchodząc do kuchni i widząc młodszą kuzynkę, która właśnie wychodziła z butelką wody. – Spieszysz się?
– Trochę. Idę do szpitala zobaczyć, co się dzieje z Hinatą. Ojciec wczoraj powiedział, że jej stan się pogorszył. Miałam ci to przekazać, ale nigdzie nie mogłam cię znaleźć – odparła smutnym głosem. 
Neji widział ból w jej oczach. Współczuł jej – wiedział, co czuła. 
– Wiesz co? Pójdę z tobą. Poczekasz na mnie, aż coś zjem? – Posłał jej pokrzepiający uśmiech. 
Hanabi tylko kiwnęła głową i oboje weszli do kuchni. Nastawił wodę na herbatę. 


Od samego rana wielu medyków pracowało. Wioska Piasku przysłała potrzebną listę zapieczętowaną silną techniką. W całej Wiosce Liścia były tylko cztery osoby, które mogłyby otworzyć ten list i przeczytać go, jeśli znałyby hasło – Tsunade i starszyzna Konohy. Jednak łamanie szyfru zajęłoby nawet specjalistom koło dwóch dni, więc Shizune wiedziała, że tylko Tsunade była w stanie w tym momencie pomóc, bo jedynie ona znała kod. 
Shizune biegła długim korytarzem wprost do biura Piątej, trzymając w dłoni wiadomość. Wpadła do gabinetu, w ostatniej chwili przytrzymując się framugi drzwi, żeby się nie przewrócić. Yamato spisał się idealnie – na pierwszy rzut oka nie było prawie żadnych znaków po wczorajszym wydarzeniu.
Shizune zakręciło się w głowie. Wstała już o piątej i zdążyła w większości opracować odtrutkę. Niestety, okazało się, że mogło zabraknąć jednego składnika. Pokręciła głową, jakby próbując odgonić od siebie złe myśli, po czym ruszyła powoli w stronę biurka, mijając po drodze… przeklętego Kakashiego. Opierał się o parapet i spoglądał przez okno. Nie patrzyła, bardzo nie chciała patrzeć. 
– Już mam, pani Tsunade – powiedziała lekko zachrypniętym głosem. – Opracowałam tę część, o którą prosiłaś. Mogę coś jeszcze zrobić?
– Dziękuję. Znajdź mi natychmiast książkę, którą przyniósł wczoraj Inoichi, to ta o wykorzystywaniu roślin do pokonywania blokad psychicznych w mózgu. Będzie mi potrzebna. 
Kobieta posłusznie podeszła do regału stojącego przy drzwiach, który jeszcze wczoraj wieczorem leżał na podłodze, i zaczęła przeglądać tytuły, zmuszając się, żeby nie odwrócić głowy. Kątem oka dostrzegła, jak Tsunade pochyliła się nad dwoma arkuszami, następnie użyła techniki odpieczętowania. 
– Tak, miałam rację. Trzeba wymienić katsurę. Nie wszystkie wyniki się pokrywają. Gdy zastąpimy ten składnik, powinno być dobrze... – mruczała pod nosem Piąta. 
W tym momencie do gabinetu wleciał mały, biały gołąb, który upuścił karteczkę na biurko, zatoczył kółko po pomieszczeniu i odfrunął. Hokage przeczytała wiadomość. Ściągnęła brwi. 
– To od Sakury – powiedziała, rzucając wzrokiem na Shizune, która właśnie ziewnęła. 
Gdy Haruno powróciła w nocy z misji, prawie od razu przystąpiła do pomocy w laboratorium. Od rana pracowała z Shizune przy składzie odtrutki. Z badań wynikło, że zostało jedynie koło dwudziestu godzin, aby uratować Hinatę. 
– Nie jest dobrze. Mamy kolejnych rannych. Dwóch mężczyzn, napadniętych w trakcie misji, prawdopodobnie otruci tym samym. Musimy działać szybko. Kakashi! Masz natychmiast wyruszyć i odnaleźć kwiaty simotuke. Rosną w okolicach Doliny Wiecznego Krzyku. Rysunek znajdziesz w książce, której szuka Shizune. Najpóźniej za dziesięć godzin mam cię widzieć z powrotem! 
– Właśnie znalazłam – odparła młodsza kobieta, odwróciła się przodem do Hokage i wyrwała potrzebną stronę z opasłego woluminu. 
Mężczyzna, który nie odezwał się jeszcze ani jednym słowem, skinął głową. Skierował się do wyjścia. Zatrzymał się przy Shizune i, nie patrząc na nią, wziął kartkę z jej ręki. 
– Musimy koniecznie pogadać – odparł tak spokojnym, cichym głosem, że dziewczynę przeszły ciarki. Przełknęła głośno ślinę. 
Kakashi, wciąż wpatrując się przed siebie, podszedł do drzwi i opuścił gabinet. 
– Shizune! Znajdź te składniki i zanieś do sali laboratoryjnej, gdzie przygotujemy odtrutkę. Nie ma chwili do stracenia. 


Gdy Shizune dotarła na miejsce, zauważyła dwie osoby w białych kitlach mające pomóc podczas całego procesu. Postawiła pudło na blacie, a pozostali zabrali się za wyjmowanie potrzebnych ingrediencji oraz przygotowywanie: mycie, siekanie, krojenie i obieranie. 
Usiadła na krześle, odetchnęła głęboko. Już niedługo wyśpi się za wszystkie czasy. I pójdzie na jakiś makaron – obowiązkowo! Dosyć jedzenia na szybko tego, co w biegu wpadnie w ręce. I jeszcze Kakashi! Jak mógł powiedzieć akurat dzisiaj, że muszą porozmawiać? Ten to potrafił wybrać moment… 
Drzwi otworzyły się, uderzając w ścianę. Nikt nie musiał się odwracać, żeby sprawdzić kto to. 
–  Shizune! Czy mamy wszystko? – zapytała Tsunade. 
– Brakuje simotuke, a także… – Zerknęła na notatki, zawieszając głos. – ...skończył się zapas czarnego dyptamu. 
– Ciężko go dostać, a nie mamy czasu... Żaden z mieszkańców raczej nie będzie go miał, chyba że... – Kobieta zamyśliła się. – Sprowadź mi tu jak najszybciej Nejiego i Kibę. Ach, chyba przyda się też Naruto. 


Neji wraz z kuzynką kierowali się właśnie w stronę szpitala. 
Nie wiedział, co stanie się z Hinatą i jak zareaguje Hanabi, jeśli stan jej siostry się pogorszył. Z jednej strony chciał być teraz przy młodszej kuzynce i ją wspierać – wiedział, jak to jest, gdy cierpi się w samotności. Z drugiej jednak wolał uniknąć wizyty, aby mała nie widziała czegoś, co na długo zapadnie jej w pamięci. W sumie Hanabi i tak dużo w życiu widziała. Może te odwiedziny dodadzą jej sił? 
– Neji! – Usłyszał krzyk dochodzący z prawej strony. Spojrzał w tym kierunku i zauważył biegnącego Shikamaru oraz podążającego za nim Kibę. 
– Czego chcecie? – zapytał ponurym głosem. Nie był teraz w nastroju. 
– Idziecie do szpitala? – zapytał Nara, a Hyūga jedynie kiwnął głową. – To dobrze się składa. Podobno Tsunade chce cię widzieć.
– Mnie? Przecież sama mówiła, że nie ma czasu na rozmowy. – Chwycił Hanabi za ramię.  
– Podobno chodzi o składnik odtrutki – rzekł Kiba, a Neji spojrzał na niego przenikliwie.  


– Uff! – Shizune wbiegła do gabinetu Tsunade, ciężko oddychając. 
Spojrzała najpierw na rozczochranego Naruto, którego próbowała dogonić. Wydawało się, jakby został dopiero co ściągnięty bez uprzedzenia z łóżka, a mimo to nie mógł ustać w miejscu. Koszulkę włożył tył na przód, do tego jedną nogawkę spodni miał podwiniętą wyżej niż drugą. W ręku trzymał nadgryzioną kanapkę.
Przeniosła wzrok na pozostałą trójkę młodych mężczyzn. 
– Kiba, Shikamaru, jak dobrze, że znaleźliście Nejiego! – Podeszła do biurka i zaczęła przeglądać dokumenty w poszukiwaniu mapy. 
– Nie ma czasu na gadanie, macie misję, od której zależy życie waszej koleżanki. Pytania na końcu. – Tsunade zmroziła wzrokiem Naruto, który już podniósł rękę. – Potrzebujemy czarnego dyptamu, aby przygotować odpowiedni lek. Niestety, ciężko go dostać, a zostało mniej niż dwadzieścia godzin. Oczywiście samo tworzenie go zajmie z godzinę, więc powinniście się uwinąć szybciej. Pamiętajcie, że życie Hinaty wisi na włosku, a poza nią dwóch innych ninja też zostało dziś otrutych. Neji, kilka godzin drogi stąd mieszka twój daleki krewny, pan Tetsu. Myślę, że to tam najbliżej znajdziecie czarny dyptam. Dlatego właśnie chcę cię przydzielić. Spróbuj przekonać tego starca, aby nam pomógł. Niestety, ale to nadziany skąpiec, więc raczej go nie przekupisz, a rośliny prędko nie da. Naturo – skierowała na niego wzrok – jeśli dobrze pamiętam, byłeś kiedyś u niego na misji, po której bardzo cię chwalił i był wdzięczny za pomoc. Pomożesz Nejiemu, jest kapitanem. Shikamaru... 
Chłopak podniósł głowę, trzymając wciąż brodę na palcach, jakby otrząsnął się z zamyślenia. Spojrzał na Hokage.
– ...wiesz, jak wygląda i pachnie dyptam. Dopilnujesz, żebyście nie zostali oszukani. Kiba, razem z Akamaru pójdziecie jako wsparcie. Przy okazji – odwróciła się na prawo – Shizune, ciebie proszę o zajęcie się Hanabi, najlepiej odprowadź ją do domu i powiedz, że wizyta u jej siostry jest na chwilę obecną niemożliwa. Dziewczynka czeka na korytarzu. Następnie przekaż panu Hiashiemu tę wiadomość. – Tsunade podała jej zwój pergaminu przypieczętowany przez nią samą. 
– Oczywiście. 
– Co chciałeś, Naruto? – zapytała Hokage do Uzumakiego, wciąż trzymającego rękę w górze. 
– Dostaniemy prowiant na drogę? Burczy mi w brzuchu, a trzeba natychmiast wyruszać! Słyszycie? – Chłopak złapał się w miejscu, gdzie miał żołądek. 
Tsunade zakryła twarz dłonią i westchnęła. 
– Idźcie już. 
– Ale przecież... 
– Wynocha! Macie wrócić najpóźniej punkt druga, zrozumiano?! 
Shikamaru wyrwał w błyskawicznym tempie mapę z rąk Shizune i razem z resztą chłopaków czym prędzej opuścił gabinet. 


Kakashi doskonale pamiętał legendę, którą opowiedział mu jego mistrz, Minato. Stojąc na przełęczy niewielkiego wzniesienia, spoglądał w dół na teren rozcięty głęboką doliną rzeczną. Ciek już dawno wysechł, pozostawiając po sobie spękane połacie rozoranej przez wodę ziemi. Wysokie skarpy wokół doliny były porośnięte przez suche, zżółknięte trawy. Sprawiało to wrażenie półpustyni.  
Kakashi ruszył zboczem w dół. Piasek dostawał mu się do butów, lecz on tylko westchnął. Po paru minutach był już cały w pyle. 
Zatrzymał się na dnie Doliny Wiecznego Krzyku i rozejrzał. Było wypełnione skałami i głazami różnej wielkości – od tych małych, średnicy kilku centymetrów aż po takie, które kilkukrotnie przerastały Kakashiego. Gdzieniegdzie rosły krzewy i trawiaste rośliny, lecz dużą powierzchnię przepełniały splątane, cierniste pnącza. Nigdy wcześniej tu nie był, patrzył więc zaskoczony różnicą warunków na górze, na stoku i na dnie – choć to niewielka odległość, nawet roślinność była diametralnie inna. 
– No pięknie… – wyszeptał. 
– Eknie eknie knie nie nie nie… 
Piskliwy głos wydawał się cichnąć, ale nie znikał. Stopniowo przechodził w bas, by za chwilę znów stać się wysoki. Rety, trzeba było się nie odzywać! Przecież Minato kilka razy wspominał o jednej ze swoich niebezpieczniejszych samotnych wypraw – do tej właśnie doliny. Zdeformowane echo głosu Kakashiego odbijać się będzie w okolicy przez wiele godzin... Co dziwniejsze, podobno działało to wyłącznie na ludzkie głosy, więc odgłos kroków, łamanej gałęzi czy też zabijanego przez drapieżnika zwierzęcia zanikał bez śladu w głuchej ciszy. 
Paskudnej, irytującej ciszy.
– Nie, nie, nie… 
To by było na tyle, jeśli chodzi o ciszę. 
Niewiele osób zapuszczało się do tego miejsca, bo niewielu wracało z niego żywych. To za sprawą śmiertelniczki i jej trującego pyłku, który po wciągnięciu dużej ilości zabijał. Kakashi wolał nie stać się ofiarą, tylko halucynacje były mu potrzebne do szczęścia... i śmierć w strasznych męczarniach, potwornie krzycząc. Dobrze, że wziął ze sobą maseczkę. Gdyby chociaż mógł używać technik, ale nie! Ta przeklęta dolina miała to do siebie, że czarka szalała. A ludzie mówili, że to magia. 
Oby tylko mógł wspomagać się choć małą ilością czakry, inaczej będzie ciężko... 
Szukał wzrokiem miejsca, gdzie najłatwiej byłoby mu przedrzeć się dalej, lecz pnącza okręcone wokół skał oraz wyściełające ziemię wcale nie ułatwiały zadania. No cóż, będzie musiał spróbować z tą czakrą. Skoncentrował się. 
Wyskoczył. 
Odbił się od skały, przeskoczył na drugą, hop, trzecia, czwarta. Prawie! Uniknął cierni. Zachwiał się, gdy fragment skały odpadł pod jego stopą. Odbił się, źle! Czakra zablokowana. Plecak zsunął się z ramion i zniknął w gąszczu. Złapał palcami za krawędź stromego głazu. Spojrzał w dół – parę metrów. Gęstwina ostrych kolców. Jeden konar. Dłoń zaczęła mu się pocić. 
Przymknął na moment oczy. 
Puścił. 
Ona nigdy...
Przyciągnął nogi do siebie, zadziałało! Odbił się od konara, tuż nad plątaniną. Wylądował na szczycie jednego z głazów. Paręnaście metrów przed nim krajobraz zdawał się zmieniać. Kakashi zauważył bujną roślinność, wysokie drzewa o grubych pniach i kolorowych kwiatach. Skoczył, odbił się od następnej skały. 
Kurwa! 
Zahaczył o pnącze. Kolce rozorały mu policzek. Piecznie i gorąco na skórze sprawiły, że się skrzywił. Nie, raczej nie była to głęboka rana, czuł spływającą jedną kroplę. Drugą. Salto, ostatnie odbicie rękami. Wylądował na kolanach na piasku blisko gęstych zarośli. Złapał wierzchem dłoni za policzek, który piekł coraz bardziej. Oby tylko nie było to zatrucie. Miał serdecznie dosyć trucizn na kilka następnych tygodni. 
– Nie, nie, nie, nie...
Ruszył przed siebie, próbując znaleźć wejście w gąszcz. Przecisnął się między grubym pniem a gęstymi gałęziami jakiegoś krzaka i ruszył krętymi, deptanymi przez samego siebie ścieżkami. Skręcał to w lewo, to w prawo. Wszystko wyglądało tak samo! Czy nie mijał już tego drzewa ze złamaną gałęzią? Potrząsnął głową. Zmoczył wodą kawałek rękawa – ledwo otworzył butelkę drżącymi dłońmi – i przecierał nim ranę. Dobrze, że wodę przyczepił do pasa z kieszonką. Ten głaz gdzieś już widział...
Zaszumiało mu w uszach. Dotknął czoła, krzywiąc się. Dźwięk trafił do jego głowy nagle, jak strzał. Jego głos? Czyżby coś wypowiedział? Nie. Chyba. To halucynacje czy ten las, czy może jedno i drugie? Rozmył mu się obraz, Kakashi zatrzymał się i odetchnął ciężko. Usłyszał świst. Odwrócił się – nic się nie wydarzyło. Szedł. Zachwiał się, gdy poczuł ból w nodze – krzywo stanął. Już otworzył usta. Oby tylko się nie odezwać!  
Potężny konar spadł tuż przed nim. Kakashi odskoczył. 
– Nie, nie, nie…
Poczuł słodkawy zapach. Zakręciło mu się w głowie. 
Była tam – śmiertelniczka. Kilka metrów od niego, dziesięć, może dwanaście. Niepozorne drobne niebieskie kwiatki na małym krzewie były ledwo zauważalne wśród sporych liści. Całe szczęście, że podręcznik w Akademii miał wyraźne rysunki. Kakashi już chciał ruszyć w przeciwną stronę, ale instynkt kazał mu podejść do rośliny. Zrobił powoli parę kroków. Świat zawirował. Wrócił do normy. Pewnie to niewielka ilość pyłku.... Wstrzymał oddech. Czemu nie przełożył maseczki z plecaka do kieszeni? Podszedł trochę bliżej, szybciej. Słodka woń sprawiała, że oczy zaczęły mu łzawić. 
I wtedy go zobaczył. Simotuke. Szybko wyjął kartkę z kieszonki kamizelki i spojrzał na obrazek. Różowe płatki, czarne pręciki, listki w kształcie łezek. Przeskoczył nad jakimś drzewkiem. Trzy duże kroki. Złapał dłonią za serce. Zrobiło mu się czarno przed oczami. Tlenu! Potrzebował tlenu! Krok. Wyjął kunai i przeciął łodygę. Odskoczył. Lądując, przewrócił się. Chwycił się za szyję drżącymi, spoconymi dłońmi. Zacisnął usta, zmarszczył nos. Nie wytrzyma, musi odetchnąć! Wypuścił powietrze. Wziął mały wdech, płuca błagały o więcej tlenu. I wszystko zaczęło wirować. 
A gdyby tak zasnąć?
Gdzieś było drzewo. Podniósł rękę i zobaczył go – Minato. Uśmiechał się ciepło; zdawał się wyciągać do niego dłoń. Kakashi przytrzymał się, zrobił krok w stronę mistrza. Wstrzymywał oddech. Nie mógł wciągnąć więcej pyłków. Nie mógł tu zginąć!
Hinata i inni. Lek. 
Zrobił malutki krok. Musiał dać radę. Musiał zanieść kwiat. Kolejny krok. Następny. Już niedaleko. Oparł się o drugie drzewo. 
– Nie, nie, nie… 
Upadł na kolano. Podniósł głowę, obraz mu się rozmazywał, oczy nadal łzawiły. Nie mógł tak skończyć! Nie tutaj, kiedy w wiosce umierają. Zebrał siły i starał się stanąć. Kolana mu się trzęsły. Skąd te piekące rany na dłoniach? Musiał wrócić do wioski. Miał misję. Zaschnięta krew na twarzy ściągała skórę. Ucisk w gardle wydawał się nie do zniesienia. Oby się nie odezwać… Wypuścił powietrze. 
Shizune. 
Krok. Krok. Kroczek. 
Jeszcze nie. Jeszcze nie powiedziałem... 
Zacisnął pięść. Krok. Drugi, trzeci. Następne kilka. 
Powiew wiatru. Wdech. Upadł na kolana i zarył dłońmi w ziemi. Brud pod paznokciami wywołał ból, który nie miał teraz znaczenia. Kakashi poczuł niesamowitą zmianę, jakby ktoś w ciasnym, dusznym pomieszczeniu nagle otworzył na oścież okno, wpuszczając świeże powietrze. Oddychał głęboko, aż zwymiotował. Czuł kwas w ustach. Wypluł ślinę. Obraz wracał do normy, choć nadal był nieco zniekształcony – stok doliny. Kakashi przetarł czoło rękawem. Za to, kurczę, pulsujący ból głowy przybierał na sile.  
– Nie, nie...
Kakashi spojrzał na kwiat, który trzymał w dłoni. Marzył o łyku wody. Wyciągnął butelkę i się napił. Gdy unormował oddech, ruszył w drogę powrotną, kulejąc. Zachwiał się, trzymając za głowę. Mdłości. Czuł, jak jedzenie podchodzi mu do gardła, choć dopiero zwrócił treść żołądka. Wspinał się, pomagając sobie dłonią. Piekła, gdy piasek dostawał się do krwawiących ran. Kakashi spojrzał na słońce, mrużąc oczy. Zostało ze trzy godziny, nie ma tragedii. Powinien zdążyć. Stanął na szczycie zbocza, dysząc ciężko i popatrzył w dół po raz ostatni. Oblizał suche usta. 
Czas wracać. 


Dotarli na miejsce po kilku godzinach. Ujrzeli niewielki, drewniany dom, duży ogród i płot z niegdyś białymi, obecnie obskurnymi sztachetami. Na wsi jak to na wsi, rosły kwiaty, a na drzewach siedziały ptaki, zjadając owoce czereśni. Cholerne szkodniki. Niestety, ich humoru nie podzielał prawie żaden z chłopców. Wyłamał się tylko Naruto. Co prawda nie śmiał się na głos, jednak rozglądał dookoła, szczerzył zęby na widok wielobarwnych motyli i bzyczących pszczół. Wspomniał wcześniejszą wizytę i stwierdził, że nic się od niej nie zmieniło. Dziwne, że nie zmarszczył nosa, czując odór gnoju. 
Hyūga westchnął. Jak rozegrać spotkanie, aby Tetsu pozwolił im zabrać ze sobą dyptam? Podobno zrzęda był egoistą, więc mogło nie być to takie proste... Dobrze, że Naruto już wcześniej go poznał i wiedział, jak się przy nim zachować. A przynajmniej powinien wiedzieć. Jeśli ten kretyn wszystko zepsuje... Neji wolał nawet nie myśleć o konsekwencjach jego głupoty. 
Zaciskał zęby. Wiedział, że reszta widzi skupienie na jego twarzy i ściągnięte brwi, jednak nie potrafił rozluźnić mięśni. Przeszedł za Naruto przez furtkę, kierując się w stronę drzwi. Zapukał, czekając. Kiba z Akamaru zostali z tyłu, na ścieżce. Shikamaru szepnął do Uzumakiego, żeby się nie wychylał i uważał na słowa. 
– Dzień dobry – powiedział Nara, gdy drzwi się otworzyły, a w progu stanął niewysoki mężczyzna koło pięćdziesiątki. Miał na sobie żółtą koszulę, ogrodniczki i słomiany kapelusz, spod którego wystawały mocno siwe już włosy. Omiótł przybyszy wzrokiem godnym szaleńca.
– Czego chcecie? – warknął.
Nic dziwnego, że mieszkał sam, na odludziu. Z drugiej jednak strony musiał być pracowity, skoro w pojedynkę zajmował się rolnictwem i ogrodem, przez który przechodzili. Hyūga widział, że Shikamaru rozglądał się ukradkiem po podwórzu.
– Cześć, staruszku! – wykrzyknął Uzumaki, unosząc ręce. – Jak tam twoje pomidory? 
Shikamaru zakrył dłonią oczy, przeniósł ją wyżej i potarł nią czoło. 
Neji zagryzł policzek. Co robić? Uzumaki wszystko spieprzy! 
– Och, to ty, szczeniaku. Pomidory żyją i mają się świetnie. Może chcesz kanapkę, żeby spróbować? – zaproponował starzec mniej zgryźliwym tonem. Neji uniósł brew, słysząc ich rozmowę. 
– Bardzo chętnie! Och, zapomniałbym, to są Shikamaru i Neji, a tam Kiba i Akamaru, moi przyjaciele. Czy też mogą wejść? 
– Hmm... – Mężczyzna miał  sceptyczną minę. Westchnął. – Dobra, niech będzie. Właźcie. Ale oni nie dostaną kanapek. 
Wszyscy przeszli do niewielkiej kuchni i zajęli miejsca przy stole. Tetsu zaczął smarować kromki chleba serkiem, reszta pogrążyła się w ciszy, rozglądając się wokół. Pomieszczenie nie było wielkie. Kilka szafek, lodówka i stół otoczony krzesłami. I po co temu wariatowi tyle krzeseł? 
Wreszcie Neji postanowił się odezwać. 
– Nie wiem, czy zdaje sobie pan sprawę, ale jesteśmy rodziną. Pochodzę z klanu Hyūga i potrzebuję pańskiej pomocy. 
Mężczyzna jedynie sarknął i zignorował go. Skończył układać plasterki pomidora, zalał pięć kubków herbaty, a następnie postawił wszystko na stole. Usiadł koło Naruto i wypytywał go o błahostki, jak ulubione potrawy warzywne i najlepsze odmiany sałaty. Neji zaczął tupać nogą. Naruto z przyjemnością rozmawiał z Tetsu, co jakiś czas zadając durne pytania. 
Tracili czas, a zegar tykał. Neji postukał palcami o blat i westchnął głęboko. 
Gdy kanapki zniknęły z talerza, zobaczył, jak Kiba potrącił Naruto łokciem. Tetsu sprzątnął, po czym usiadł ponownie i odkaszlnął. 
– Zdaje się, że masz do mnie jakąś sprawę, szczeniaku – zwrócił się do Naruto. 
– Tak, mam prośbę, staruszku, ale może lepiej wyjaśni to mój przyjaciel. – Uzumaki obrzucił Nejiego znaczącym spojrzeniem. 
– Jak już mówiłem, jesteśmy spokrewnieni. Moja kuzynka, Hinata, została zraniona podczas misji, a do jej krwi przeniknęła trucizna. Nie mamy zbyt dużo czasu, potrzebujemy odtrutki. Ranni są również dwaj mężczyźni. Brakuje nam jeszcze kwiatu czarnego dyptamu i jest pan jedyną osobą, która może pomóc Wiosce Liścia. – Neji złożył dłonie i przygryzł policzek od środka, obejmując kubek dłońmi. Zgódź się, starcze...
– Oczywiście jesteśmy skłonni zapłacić, pomóc, cokolwiek. Jak najszybciej musimy być z powrotem w wiosce, żeby zdążyć na czas, a jest już późne popołudnie – dodał Shikamaru, patrząc przez okno na zniżające się ku horyzontowi słońce. 
– Nie ma mowy. To nie moja sprawa, nie obchodzą mnie inni ludzie! – Starzec uderzył pięścią w stół. – Mam swoje problemy. Niepotrzebnie tu przychodziliście. Skoro oni, głupi, wybrali sobie życie shinobi, muszą się liczyć z konsekwencjami. A teraz proszę opuścić mój dom! 
– Staruszku, prosimy! Pomóż nam, jesteś naszą ostatnią nadzieją! – błagał Naruto. Wstał z krzesła, klęknął na podłodze i ukłonił się. – Zrobię wszystko, co tylko chcesz! Zapłacimy, pomogę ci sadzić pomidory, skoszę trawnik, wypielę kwiatki, tylko pomóż! 
Neji zauważył łzy w jego oczach, widział błagalne spojrzenie. Szczere spojrzenie. 
Tetsu popatrzył na Nejiego i resztę, która z grobowymi minami wpatrywała się w swoje buty. 
Westchnął. 
– Za mną. 

11 komentarzy:

  1. Skończyłam czytać wszystkie noty! ^^
    Droga Forfeit, muszę przyznać, że od pierwszej noty Twoje opowiadanie wciągnęło mnie bez końca ^^
    Niestety obecnie powstaje mało blogów, w których główną rolę mają Neji czy Hinata, których jestem ogromną fanką, więc z pewnością możesz liczyć na moją frekwencję. Bardzo podoba mi się Twój styl pisania i prowadzenia historii; opis sytuacji Kakashiego w tej nocie był ekstremalnie genialny i przeczytałam go na jedym wdechu, a później się wróciłam i przeczytałam jeszcze raz ^^
    Czekam niecierpliwie na kolejną notę i oficjalnie zapisuję się do fandomu ^^
    Jeżeli to nie problem, to na swoim blogu: gaarahinatakokoro.blogspot.com dodałam Cię w zakładce linków polecanych do czytania ^^
    Mam nadzieję, że kolejna nota pojawi się jak najszybciej!
    Buziaki,
    Narcise

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz! To dla mnie niesamowita motywacja – serio. Aż chce się pisać! :)
      Scenę z Kakashim przerabiałam kilka razy (Skoia nieźle mnie gnębiła na becie), namęczyłam się przy poprawkach, ale dzięki temu jest lepsza niż w pierwotnej wersji. :D
      Dziękuję również za dodanie do polecanych! Strasznie mi miło. :)
      Rozdział zacznę pisać po sesji (w połowie lutego). Mam nadzieję, że do przeczytania.^^
      Pozdrawiam, For

      Usuń
    2. PS Trafiłaś z komentarzem idealnie w dzień moich urodzin – fantastyczny prezent. :)

      Usuń
    3. Od razu gnębiła ;____; ja tu proszę bez żadnych insynuacji. Co najwyżej wskazałam, gdzie można dodać dramy – genialną scenę uzyskałaś własnym piórem, For. ❤

      :D

      Usuń
    4. Wskazałaś? Docs ledwo wytrzymał górę komentarzy. :P

      Usuń
  2. No widzisz, ja swoje obchodziłam akurat dzień wcześniej - 19 stycznia :D Telepatia? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro rozdział 6 jest już w całości napisany to kiedy można spodziewać się publikacji? ^^
    Zaglądam tu raz na jakiś czas i wyczekuję z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam pewną nieścisłość w jednej z gotowych scen i muszę ją przerobić, jednak właśnie zaczął mi się semestr na studiach, a i praca wysysa ze mnie resztki sił. Mam nadzieję, że uda mi się to ogarnąć do końca tygodnia, bo pozostałe poprawki już wprowadziłam.
      Trzymaj kciuki! :)

      Usuń
    2. Niestety wiem jak to jest ze studiami i pracą, jak najbardziej rozumiem. Trzymam mocno kciuki i kibicuję z całego serducha! Nie mogę się doczekać publikacji! ^.^

      Usuń

Niah | Akinese | Credits: X, X